Inwazja kosmitów, żywych trupów, wszelkiej maści potworów, a nawet krwiożerczych pomidorów – lista potencjalnych najeźdźców, którzy zdziesiątkują naszą planetę jest wyjątkowo długa i stale się powiększa. Nie wszyscy zresztą pragną ludobójstwa – w głowach (jeśli tylko takowe mają) wielu kiełkuje myśl o przejęciu władzy nad człowiekiem. Boimy się zagrożenia z zewnątrz, a co jeśli bunt wypowie nam nasz własny organizm, ściśle mówiąc: nasze genitalia?

Wirus, który obdarzył mową waginy i penisy, wymknął się spod kontroli. Nikt nie może nad nim zapanować. Ofiarami stają się wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek uprawiali seks. Cała nadzieja ludzkości spoczywa na barkach wybitnej uczonej (
Jenny Feeling), która w swoim laboratorium próbuje wynaleźć antidotum. Nie pozostało wiele czasu – mówiące jednym językiem genitalia już zaczęły rewolucję, która ma im zapewnić pełną kontrolę nad Homo sapiens.

Mówiące, a niekiedy nawet śpiewające penisy i waginy ciężko uznać za zwiastun czekającej nas apokalipsy. Bunt narządów płciowych mógł wymyślić jedynie jakiś erotoman-fantasta, a takim bez wątpienia był
Claude Mulot. Zafascynowany tematyką science-fiction nakręcił dwie części „Le Sexe qui parle”, a już w latach 80-tych stworzył mocno zaskakujący
„La femme-objet” o żeńskim fembocie, wzorując się na słynnym „Frankensteinie” Mary Shelley.

Sequel „Pussy Talk” różni się diametralnie od swojego poprzednika. Fabuła uległa wyraźnemu spłyceniu, pojawia się jeszcze więcej absurdalnego humoru, a w obsadzie próżno szukać aktorek, które wystąpiły w pierwszej części. Najlepsze wrażenie pozostawia po sobie
Jenny Feeling, która wciela się w rolę badaczki. Grana przez nią postać eksperymentuje nie tylko w zakresie mieszania różnorodnych substancji, ale także na polu seksualnych doznań.

Każda ze scen łóżkowych jest przesycona ogromną dawką humoru - nawet jeśli brakuje tu orgii, podwójnej penetracji czy fetyszy to trudno narzekać na jakąkolwiek nudę. Kuriozalnych akcentów jest istne zatrzęsienie, ale chyba najbardziej zapadają w pamięć figle kamerdynera z panią domu (
Gwenda Farnel), podczas których słuchają politycznej debaty w radiu z udziałem jej męża (kiedy do głosu dochodzi jego... penis, następuje totalny kataklizm).

„Le Sexe qui parle II” jest właściwie pod każdym względem uboższy od pierwowzoru, ale fani nieskomplikowanej rozrywki będą bawić się naprawdę wybornie. Penisy i waginy przemawiają tu głosem wyjątkowo ironicznym, pełnym kąśliwych, ale i zarazem słusznych uwag pod względem ludzkości. Dla wszystkich pań, które nie potrafią czytać z ruchu warg sromowych, a także panów myślących jedynie główką – strzeżcie się buntu własnych organów!