Filmy porno zrealizowane w konwencji science fiction to obecnie nic nowego i temat całkiem często spotykany. W 2009 roku mogliśmy ujrzeć dwa niezłe obrazy z tego gatunku "2040" Brada Armstronga i "8th Day" Rena Savanta (ten drugi zdobył nawet nagrodę AVN za Najlepszy Film Fabularny). Jednak nie każdy wie, jakie były początki tego miksu gatunkowego. Przedstawiam Wam jeden z pierwszych tego typu obrazów, "Invasion of the Love Drones".

George (Eric Edwards) jest zwykłem Nowojorczykiem, który pewnego dnia zostaje porażony promieniami z fallicznego statku kosmicznego, którego właściciele planuję inwazję na Ziemię. Żywiący się energią seksualną kosmici drogą płciową zmieniają George'a w swoją marionetkę i powierzają mu misję: zarazić jak najwięcej mieszkańców Ziemi poprzez kontakty seksualne. Po przemianie swej partnerki (Joann Dudd w bezwolne zombie i wysłaniu jej by zaraziła fotografa sam udaje się jako wolontariusz do sex-kliniki. Tam dwie panie doktor orientują się, że ich obiekt badań jest pod władzą obcych i postanawiają zadzwonić do rządu. Jednak kosmici przeniknęli już w ich struktury, więc dzielne uczone postanawiają na własną rękę zniweczyć plany najeźdźców.

Scenariusz może wydawać się pretensjonalny, a wykonanie bardzo nisko budżetowe, ale widać, że reżyser filmu Jerome Hamlin (tutaj pod pseudonimem The Sensory Man) starał się z niego zrobić film na poważnie, nie dla zabawy i wykorzystać skromne środki jak najlepiej. Oczywiście robiąc coś na serio, a nie mając na to pieniędzy prawie zawsze wyjdzie obraz ze wszech miar kiczowaty i tak właśnie się prezentuje Inwazja. Mamy tu plastikowy statek kosmiczny, oraz jedno futurystyczno-tekturowe pomieszczenie imitujące jego wnętrze, oraz garść efektów specjalnych. Aby wyszło taniej w film wpleciono archiwalne zdjęcia z dokumentów jak wybuchy bomby atomowej, eksplozja rakiety, czy wiwatujące tłumy ludzi. Nie jest to, co prawda zabieg nowy, bo już Ed Wood Jr. Stosował takie tricki, ale tutaj prezentują się nieco lepiej niż w filmach Najgorszego Reżysera Wszechczasów. Podczas całego seansu towarzyszy nam sporo dobrej muzyki, która jednak zapewne została ukradziona z innych produkcji.

Scen seksu jest całkiem sporo (11!) i są właściwie standardem jak na lata 70te, czyli sporo zarostu i głównie akcje jeden na jeden, gdzie w zasadzie niewiele widać. Nie mówię, że nie są dobre, bo są przyzwoite brak tu jednak fajerwerków rodem z nowych produkcji. No może z wyjątkiem dwóch scen. Pierwsza przypomina nieco orgie z "Shiversów" Cronenberga, w której kilka marionetek przytrzymuje kobietę, aby muskularny gość mógł ją wsiąść siłą. Druga to natomiast ostatnia scena porno z królową obcych, wymalowaną na biało, łysą kobietą graną przez Yolandę Savalas (tu pod pseudonimem Eve Felatio).

Bardzo ciekawe kino dla zwolenników oldschoolowego kina science fiction. Jeśli chcesz zobaczyć połączenie "Dreszczy" Cronenberga i "Inwazji Porywaczy Ciał" z hardcorowym porno, a to wszystko oblane niewybrednym humorem i toną kiczu "Invasion of the Love Drones" to film w sam raz dla Ciebie.