Świątynia to prawdopodobnie ostatnie miejsce, w którym ludzie pragną osiągnąć pobudzenie seksualne. W otoczeniu wizerunków Boga, aniołów lub świętych łatwo o kontemplację, znacznie trudniej zaś o erekcję. Gdyby się taka komuś, nie daj Boże, przydarzyła, to płonąc ze wstydu próbowałby ją ukryć. Wyjątek stanowią nielicznie świątynie w Japonii, gdzie zamiast relikwii i ołtarzy można podziwiać... penisy. Kraj Kwitnącej Wiśni nigdy nie przestaje zadziwiać.
Turyści chętnie obierają Japonię za cel swoich zagranicznych wojaży. Podobnie postąpiła główna bohaterka filmu „Noc w Japonii”, dla której jest to pierwsza wizyta w kraju samurajów. Z pewnością nie zapomni jej do końca życia, a zwłaszcza tej jednej upojnej nocy, którą spędziła w świątyni poświęconej Duchowi Seksu i Penisa. Wspomniany Duch okazuje się być bóstwem, które potrafi przyjąć cielesną formę i zaoferować spełnienie najskrytszych fantazji seksualnych.
Krótkometrażowy film „A Night in Japan” w reżyserii łotewskiego reżysera
Russela Kora przypomina kontaminację „Labiryntu Fauna”, teledysku... Lady Gagi oraz twardej pornografii. Mieszanka stricte wybuchowa, ale pozostająca w pamięci na długo po skończonym seansie. Wizualna maestria (chwilami obraz przypomina wideoklip) łączy się tutaj z niesamowitą ścieżką dźwiękową, którą można utożsamić wyłącznie z hollywoodzkimi superprodukcjami.
Choć całość ma wydźwięk mocno surrealistyczny – mamy tu do czynienia z bóstwem, które przyjmuje postać cielesną, to film nawiązuje do autentycznych wierzeń znanych Japończykom. Turyści z całego świata podczas odwiedzin Kraju Kwitnącej Wiśni często udają się do Tawarayamy, aby tam podziwiać na żywo świątynię Mara Kannon i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia na tle monumentalnych penisów. Dla tubylców fallicyzm to oczywiście coś więcej niż zabawne selfie.
„Noc w Japonii” to bez wątpienia dzieło wyjątkowe, które ukazuje akt seksualny jako coś wspaniałego, niemal mistyczne doznanie. Stanowi to całkowite przeciwieństwo współczesnej pornografii filmowej, w której seks jest często wyzuty z emocji, a więź między partnerami jest zupełnie odarta z jakiejkolwiek krzty tajemnicy. Tymczasem kontakt fizyczny dwojga ludzi powinien nieść w sobie cząstkę magii, o czym skwapliwie przypomina widzom
Russel Kor.