Rolls-Royce Baby... często bywa tak, że tytuł filmu streszcza nam całą fabułę. Tak jest właśnie w przypadku omawianego przeze mnie dzieła. Wyreżyserowany przez Erwina Dietricha film nie zdobył nigdy szerszego rozgłosu i niespecjalnie też na niego zasłużył. W powietrzu wyczuwa się cały czas styl innego reżysera Jesusa Franco. Skojarzenie jak najbardziej trafne, gdyż Dietrich okazuje się być stałym współpracownikiem Franco, jego producentem, a także scenarzystą. Czego więc można spodziewać się po takim znajomym?
Film fabularnie należy do bardzo ubogich. Można wręcz powiedzieć, że jest jeden wątek, wokół którego stworzono masę scen, w których chodzi o nagość.

Lisa Romay - główna bohaterka w przeszłości doświadcza dość przykrego doświadczenia. Jak się dowiadujemy zabierając się stopem natrafia na dwóch facetów jeżdżących ciężarówką. Po seksie w kabinie pojazdu z jednym jegomościem zostaje wysadzona naga na pobocze. Po wielu latach już jako bogata i sławna postanawia wykorzystać swój status w celu odwdzięczenia się za wciąż nie dającą jej spokoju sytuację. Plan jest bardzo prosty, jeżdżąc z szoferem swoim rolls-roycem zaprasza do środka przypadkowych mężczyzn, a po zaspokojeniu swoich fantazji wysadza ich szukając kolejnej "ofiary".
Film ma przypisany również gatunek komedia, choć nie bardzo wiem, z czego tu śmiać, chyba że z tak wyrafinowanej fabuły.
Pierwsza i najważniejsza rzecz, która przykuwa do ekranu to odtwórczyni głównej roli. Muza Jesusa Franco - nałogowo występująca w jego filmach czyli Lina Romay rzeczywiście wygląda w tym filmie niesamowicie ponętnie. I tak na dobrą sprawę to jedyny plus tej produkcji. Co prawda mamy jeszcze całkiem ciekawe lokalizacje, niezły wystrój wnętrza pokoju Lisy, a także tytułowy samochód.
Niestety z punktu widzenia porno to film jest katastrofalny. Owszem aktorka wygląda niesamowicie zmysłowo, zakłada sexi stroje, robi ciekawe pozy, ale tyle dobrego. W całym filmie zostaliśmy uraczeni jedną jedyną sceną stricte hard - mianowicie lodzika w kabinie ciężarówki. Niestety nawet i ta scena jest daleka od standardów przemysłu porno.

Co innego wielbiciele softcore i po prostu miłośnicy nagiego ciała. Przez praktycznie cały seans możemy oglądać zmysłowe, nagie ciało Liny Romay. Także sceny, gdy zabawia się w swoim apartamencie czy też w samochodzie wyglądają nad wyraz ciekawie - aktorka świetnie się bawi na planie, jest całkowicie naturalna i jej sceny masturbacji mogą wywołać szybsze bicie serca. Niestety, gdy pojawia się scena z facetem niejednemu opadnie całe napięcie... Koleś leżący na Lisie, który udaje, że uprawia z nią seks to dla mnie kpina. Rozumiem, że taki jest softcore, ale przecież ten film to miał być z założenia porno, więc czemu robić sobie żarty z widza?
Ścieżka dźwiękowa nie irytuje, choć nie wyróżnia się też niczym, od strony realizatorskiej wszystko elegancko dopasowane.
A bym zapomniał o szoferze... jest to postać, która poznajemy od praktycznie początku i podobnie jak my wpierw jest słuchaczem retrospekcyjnych wydarzeń, a następnie czynnie bierze udział we wszystkich wojażach Lisy. Na sam koniec filmu jesteśmy też uraczeni sceną lesbijską, ale znów na zasadzie softu.
Cóż, film można obejrzeć, najlepiej na przewinięciu, jedynie w celu świetnej roli Liny Romay. Muszę przyznać, że kusi z ekranu wręcz niewiarygodnie i warto się o tym przekonać.