Kto się lubi, ten się czubi – wiedzą o tym nawet przedszkolaki, więc próba ukrycia wzajemnej sympatii kończy się zazwyczaj fiaskiem. Z wiekiem przychodzi dojrzałość, ale czy następuje kres końskich zalotów? Z pewnością zmieniają się metody – zamiast kuksańców i ciągnięcia za włosy nieodzowne staje się strojenie fochów, usilne próby wywołania zazdrości i cała masa innych, niezbyt poważnych sposobów zwrócenia czyjejś uwagi.

Lance Hardy (
John Leslie) i Linda Hand (
Jesie St. James) pracują wspólnie na planie nowej produkcji dla dorosłych pt. „Matinee Idol”. Ich wzajemna niechęć mocno daje się we znaki całej ekipie filmowej, która ma serdecznie dość ich ciągłych niesnasek. Czara goryczy przelewa się w momencie kręcenia sceny łóżkowej, gdy Linda... gryzie Lance'a w przyrodzenie. Tej zniewagi wściekły kochanek nie zamierza puścić płazem; rozpoczyna się prawdziwa wojna.

Jaki będzie finał tej damsko-męskiej konfrontacji? Jeśli ktoś nie zna odpowiedzi na to proste pytanie, to najwyraźniej ominęły go tysiące amerykańskich komedii romantycznych. „Matinee Idol” powiela do cna ograny schemat, nie siląc się na jakiekolwiek odstępstwa. Od twórcy kina
pornograficznego trudno co prawda wymagać wielkiej kreatywności, ale robienie z widza idioty wywołuje niepotrzebną wrogość. Nie takich emocji oczekuje się po kinie XXX.

W obsadzie nie brakuje wielkich gwiazd (
Leslie,
St. James,
Parker), lecz show skradła młoda, początkująca aktoreczka. To jeden z pierwszych filmów w dorobku olśniewającej
Angel, ślicznej 18-latki, która szturmem podbiła serca (i nie tylko!) męskiej widowni. Kontrast pomiędzy zmęczoną, znużoną
Jesie St. James (u schyłku jej kariery) a pełną wigoru i młodzieńczej pasji
Angel, jest doprawdy uderzający. Aż żal, że nie powierzono jej głównej roli.

Jak przystało na komedię, film został okraszony dużą dawką humoru.
John Leslie świetnie odnajduje się w roli zblazowanego lowelasa z wielkim ego, a
Kay Parker wzbudza uśmiech jako beztroska sekretarka. Z ekranu wylewa się zwariowana atmosfera, którą napędzają mocno absurdalne sceny, np. niedana próba odlewu penisa, profesjonalny (naprawdę tak to wygląda?) casting do roli, czy odczytanie listu od wielbiciela (która aktorka takiego nie dostała?).

„Matinee Idol” ma z pewnością charakter wybitnie prześmiewczy, obnażający liczne stereotypy dotyczące branży pornograficznej. Możliwe, że to nawet największy jego walor – lekka nuta szyderstwa, ale jakże realistyczny obraz zza kulis, który dostępny jest wyłącznie ekipie filmowej. Aktorzy porno to przecież zwyczajni ludzie, borykający się z wieloma słabościami: nie każdy potrafi stać się w jednej chwili seks-maszyną i zapomnieć o swoich problemach.