Poranek po suto zakrapianej imprezie wita nas zazwyczaj rozsadzającym bólem głowy i nadmiernym pragnieniem. Jeszcze kilka godzin wcześniej wlewaliśmy w siebie litry rozmaitych napojów alkoholowych, a teraz mamy Saharę w ustach. Podłe samopoczucie towarzyszy nam na każdym kroku, lecz prawdziwe rozterki towarzyszą mglistym wspomnieniom z ubiegłej nocy. Wyobraźnia lubi płatać figle, więc chronologia zdarzeń bywa mocno rozmyta.
Główną bohaterkę filmu „Une nuit sans fin” dotknął palimpsest, często nazywany awarią kinematografu lub urwanym filmem. Lucie (
Blush) próbuje poskładać w całość krótkie skrawki wspomnień z melanżu, lecz na niewiele się to zdaje. Dlaczego obudziła się nago, w obcym mieszkaniu? Kto ją tam zabrał? Czy spędziła upojną noc z przystojniakiem, czy może padła ofiarą plugawego czynu? Lucie pragnie dociec prawdy, nawet jeśli będzie ona bolesna.
To, co przydarzyło się Lucie, spotkało pewnie niejednego z nas. Zanik pamięci wywołany upojeniem alkoholowym to właściwie nieodłączny element imprezy i chleb powszedni dla tych najbardziej rozrywkowych balangowiczów. Zdecydowanie bardziej kłopotliwe jest to dla przedstawicielek płci pięknej, które obawiają się ingerencji osób trzecich – zamroczona kobieta stanowi idealny łup dla dewianta seksualnego nie panującego nad swymi żądzami.
Co dzień w mediach pojawiają się informacje o przestępstwach na tle seksualnym, więc widz spodziewa się mrożącej krew w żyłach historii. Zamiast tego otrzymujemy miałką, pozbawioną jakichkolwiek emocji intrygę, której epilog jest mało satysfakcjonujący. Tempo akcji jest niespieszne, wręcz ślamazarne, a scenariusz to tak naprawdę zlepek dialogów, które prowadzą do kolejnych - wyjątkowo schematycznych i nużących - scen łóżkowych.
Główną rolę żeńską powierzono
Lucie Blush, personie kojarzącej się nieodłącznie ze swej działalności na rzecz środowisk feministycznych. O ile wyśmiewanie czyjegoś światopoglądu to oczywisty faux pas, to wytknięcie niedostatków aktorskich nie powinno nikogo urazić. Niedoskonałość mimiczną łatwo zatuszować seksapilem, lecz w przypadku Lucie tylko garstka mężczyzn dostrzeże w niej obiekt erotycznej fascynacji i pożądania.
Nakręcony w Paryżu „Une nuit sans fin” nie należy do szczególnie udanych dzieł w dorobku francuskiej reżyserki,
Ovidie. Widzowie nie znajdą tu ekscytujących igraszek miłosnych, pełnych przepychu scenografii (Dorcel!), czy chociażby uśmiechniętych ślicznotek, od których trudno oderwać wzrok. Po fantastycznym
„Le baiser” z
Tiffany Doll, oraz komediowym
„Pulsion” z
Lizą Del Sierra, przytrafił się filmowy zakalec, który może skutkować ciężkim kacem.