Regułą jest, że recenzujemy filmy, które nie są pozbawione scenariusza. Czasem intrygujące, czasem sprawiające wrażenie napisanych przez obłąkańczego bajkopisarza. Od każdej zasady są jednak wyjątki, dlatego od czasu do czasu prezentujemy produkcje bez spójnej historii, ale warte uwagi - w naszej opinii - z innych względów. Dlatego też zapraszam do zapoznania się z najnowszym dziełem niesławnego
Axela Brauna, „Asa goes to Hell”.

Nie trzeba biegle władać językiem Szekspira, aby zrozumieć co jest motywem przewodnim tejże produkcji. „Asa goes to Hell” to zbiór pięciu scen, podczas których obserwujemy
Asę Akirę wędrującą przez piekło i uprawiającą seks z każdym, kogo napotka po drodze. Tylko czy to wszystko dzieje się naprawdę? Czy piekło jest jedynie metaforą? Jeśli tak, to czego? Widz ma możliwość swobodnej interpretacji tego, co widzi na ekranie. Reżyser nie oferuje żadnych objaśnień, dzięki czemu po seansie każdy może wysnuć własne wnioski.

Po „Asa goes to Hell” warto sięgnąć także ze względu na ciekawe i różnorodne igraszki miłosne. Każda ze scen diametralnie różni się od innych i w zasadzie jedynym wspólnym mianownikiem jest fantastyczna
Asa Akira. W jednej ze scen masturbuje się, w innej obciąga naraz trzy penisy, by później zostać zerżniętą przez dwóch murzynów z wielkimi przyrodzeniami. Świetnym uzupełnieniem scen miłosnych są scenografie i stroje. Cały film zresztą przywodzi na myśl
„Hell is where the party is”, utrzymane w bardzo zbliżonym klimacie. Brakuje jedynie dobrej muzyki.

„Asa goes to Hell” to dość nietypowa produkcja, która z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Centralną postacią jest tu
azjatycka piękność, którą podziwiamy we wszystkich scenach łóżkowych. Fani zakochani we wdziękach
Asy będą zachwyceni, ale widzowie szukający aktorek o odmiennej urodzie niekoniecznie muszą zapałać miłością do niniejszego filmu.