Erotyzm, seks to pojęcia bardzo bliskie człowiekowi. Bliskie jak każda sztuka. Starożytni Rzymianie nazwą ars amandi określali biegłość w sztuce kochania. Nic więc dziwnego, że także dla tej dziedziny sztuki powstają muzea. Najstarsze i chyba najbardziej znane to Muzeum Erotyczne w Amsterdamie powstałe w 1986 roku (i działające do dziś).

Po sukcesie trzech już części komedii familijnej „Noc w muzeum” można było się spodziewać, że branża porno także podchwyci ten temat. I tak w 2015 roku w reżyserii
Jima Powersa, twórcy m.in. popularnej serii „Perverted Stories”, studio Smash Pictures z USA stworzyło „Noc w Muzeum Erotycznym”.

Akcja filmu dzieje się w autentycznym Erotic Heritage Museum w Las Vegas. Młody człowiek poszukujący pracy przekonuje dyrektora muzeum, że nadaje się na nocnego dozorcę, przepłaszającego roznamiętnione parki usiłujące uprawiać seks w rzeczonym muzeum. Nie wie on jednak, że muzeum po zamknięciu ożywa, a raczej ożywają uwiecznione tam postaci.

I w zasadzie to jest niemal wszystko, co można pozytywnego o filmie napisać. Reszta to płytkie dialogi, słaba i źle dobrana muzyka, monotonne (mimo zaangażowania aktorów) i schematyczne sceny seksu. Tragicznie wygląda sprawa samego nagrania - sprawia ono wrażenie kręconego "z ręki", bez żadnej obróbki. Na minus trzeba także zaliczyć sprawę rozmywania twarzy przechodniów w scenie kręconej na ulicy (czyżby w trosce o budżet?).

Jedyną dopracowaną stroną tej produkcji jest atelier. Kostiumy odpowiadają oryginałom, a reszta to miłe dla oka sale muzeum. Po zapoznaniu się z filmem, warto zajrzeć do internetu i wystukać w wyszukiwarce: Erotic Heritage Museum. Można dzięki temu odbyć miłą wirtualną wędrówkę. Gwarantuje ona więcej frajdy od niniejszej produkcji.