Seks na pokładzie samolotu jest jedną z bardziej popularnych fantazji erotycznych nie tylko męskiej części populacji. Dreszczyk emocji jaki temu towarzyszy musi być niewątpliwie silnym afrodyzjakiem, jednak za każdym razem kiedy lecę samolotem i muszę skorzystać z toalety pokładowej, do której sam się ledwo mieszczę, zastanawiam się jak fizycznie możliwe jest wejście tam z kobietą, czy też uniknięcie znokautowania jej lub siebie przy rozbieraniu się jeśli się już tam jakoś razem wepchniemy. Nie wzbudzając na dodatek zainteresowania personelu latającego.

Podobne przemyślenia muszą mieć chyba scenarzyści filmów pornograficznych - jeśli producent już takowego zatrudnia - bo filmów o fikołkach w chmurach nie ma aż tak dużo, żeby odzwierciedlić skalę popularności. Marc Dorcel uraczył nas kilka lat temu całkiem dobrą miniserią „Dorcel Airlines”, Digital Playground wypuścił
„Fly girls”, inne wytwórnie zza oceanu popełniły na przestrzeni dekad kilkanaście tytułów i to by było na tyle. A szkoda.

Jednym z tych starszych filmów amerykańskich, o których wspomniałem powyżej jest "Sky foxes" wyprodukowany przez VCA. W żaden sposób nie można nazwać tego filmu wybitnym. Ot, typowy przedstawiciel gatunku z lat 80-tych. Scenariusz dający się streścić w jednym zdaniu, budżet obcięty do minimum w przeciwieństwie do włosów łonowych aktorek, amatorskie scenografie - dobrze chociaż, że część scen była kręcona w prawdziwym samolocie. Z drugiej strony trzy męskie legendy -
Mike Horner,
Tom Byron i
Peter North oraz trzy aktorki -
Scarlet Windsor,
Paula Harlow i
Sheena Horne, które pomimo tego, że nie zapisały się jakoś szczególnie na kartach historii porno, w tym konkretnym filmie naprawdę stanęły na wysokości zadania. Oglądałem ten film lata temu i jako jeden z nielicznych zapadł mi w pamięci na tyle, że z chęcią do niego powracam raz na jakiś czas.

Jak wspomniałem, sama fabuła nie jest powalająca. Główny wątek toczy się, a jakże, na pokładzie samolotu, chociaż nie wszystkie sceny mają tam miejsce. Trzy młode stewardesy ubrane w skąpe, błękitne uniformy linii lotniczych i seksowną, czarną bieliznę opowiadają w przerwach między serwowaniem drinków o swoich ostatnich przygodach erotycznych. A ponieważ po takich opowieściach ciężko się skoncentrować na pracy, po kolei wyciągają rozespanych pasażerów w "ustronne" miejsca aby zająć się nimi w sposób zdecydowanie nie przewidziany w ich umowach.

Seks jak przystało na tamte czasy jest mocno ugrzeczniony. Żadnego seksu analnego, żadnego DP, żadnych faciali. To ostatnie jest szczególnie niezrozumiałe biorąc pod uwagę obecność na planie
Petera North'a, którego wytryski mogą co poniektórych widzów wpędzić w poważne kompleksy. Dwie sceny z jego udziałem i oba spusty na tyłki partnerek - co za strata.

Początkowe sceny, mimo że gorące, są jedynie przygrywką do tego co się dzieje w drugiej połowie filmu. Ostatnia scena z udziałem wszystkich trzech stewardes (chociaż nie jest to typowa orgia) ma w sobie coś, co nie pozwoli jej zapomnieć na długo po skończonym seansie.
Scarlet Windsor z wyglądem wyuzdanej studentki obrabia młodego pasażera na jednym z rzędów siedzeń. Uprawiają seks w nieco akrobatycznych pozycjach, będąc jednocześnie obserwowani przez pasażera z tyłu.
Sheena Horne na siedzeniach obok rozkłada szeroko nogi przed
Billym Dee. Swoja drogą, kiedy zobaczyłem ją w pierwszej scenie w filmie od razu wiedziałem skąd w nazwie filmu wzięły się lisiczki. Wisienką na torcie jest
Paula Harlow ujeżdżająca
Petera w toalecie. To chyba najlepsze rżnięcie (a na pewno jedno z lepszych) jakie oglądałem na małym ekranie. Widok cipki
Pauli nasuwającej się powoli na kutasa
Petera ma w sobie coś tak hipnotyzującego, że nie chce się oderwać wzroku od tego widoku.
Jeśli jesteście wielbicielami podniebnych wojaży zdecydowanie powinniście obejrzeć ten film. Jeśli nie, to... myślę, że nimi zostaniecie.