Nie lubię filmów amerykańskich. To znaczy lubię, ale 90% z tych, które lubię przekroczyło już wiek chrystusowy. Trafienie na dobry, współczesny film zza oceanu, który obejrzę od deski do deski (i nie mówię tutaj o piersiach aktorek) graniczy dla mnie z cudem. Nie twierdzę, że wszystkie nowe produkcje europejskie są porywające (Private na ten przykład mocno obniżyło ostatnio loty), ale w przypadku takiego choćby Marca Dorcela proporcje są po prostu odwrócone.

„Bocche di commesse”, czyli dzień z pracy w pasażu handlowym. Ale za to jaki dzień! Fabuła tego nakręconego w 2000 roku filmu kręci się wokół pogaduszek o swoich seksualnych przygodach 4 młodych pań, pracujących jako sprzedawczynie w centrum handlowym. Trywialne? Może, ale trywialność fabuły w pełni rekompensują owe panie, a są to: mało mi znana
Elisabeth Swiss oraz dużo bardziej znane -
Melody Kord,
Suzie Sweet,
Christina Bella oraz należąca do mojej TOP10 -
Patty Page (kariera tej zmysłowej brunetki trwała bardzo krótko, raptem 2 lata i skończyła się ku mojemu olbrzymiemu rozczarowaniu po nakręceniu zaledwie dwudziestu kilku filmów - na pocieszenie jedna trzecia z nich zawiera sceny DP, których jestem, cóż tu ukrywać, wielbicielem).

Jak najlepiej zacząć dzień? Oczywiście namiętnym seksem. W kuchni? Czemu nie?
Patty i grający jej męża
Nick Lang zdają się podzielać to zdanie. Nie zważając na to, że do odjazdu pociągu zostało mu już niewiele czasu, wykorzystuje te kilka chwil, aby ten miło rozpoczęty dzień był jeszcze milszy. Szczerze mówiąc, ja na jego miejscu chyba bym się spóźnił na ten pociąg,
Nasz klient, nasz pan, a raczej pani. Sklep obuwniczy prowadzony przez
Mike’a Fostera i
Suzy Sweet otwiera z powrotem swoje podwoje dla
Elisabeth, która z przerażeniem stwierdza, że nie ma co na siebie (a raczej na swoje stopy) włożyć przed zbliżającym się przyjęciem. Ciekaw jestem, jak duże zyski mieliby właściciele sklepu z taką troską dbający o samopoczucie swoich klientek. Bo dbają o nią... dogłębnie.

Gdyby akcja filmu toczyła się współcześnie, to w filmie mielibyśmy rozprawę sądową. Bo tak kończy się molestowanie seksualne przez swojego szefa. Ale na szczęście się nie dzieje, więc zamiast smutnych panów, tóg i pudrowanych peruk reżyser serwuje nam najlepszą scenę.
Patty, która jeszcze rano z taką ochotą zaspokajała swojego męża w kuchni, opowiada jak bez żadnego skrępowania kilka dni wcześniej oddała swoje obie dziurki swojemu szefowi, który od jakiegoś czasu smolił do niej cholewki i zupełnie przypadkowemu (?) przechodniowi. I jak tu ufać kobietom?
Niezdecydowani klienci? Najwięcej takowych ma pracująca w sklepie z bielizną damską
Melody. Niby przychodzą kupować ciuszki dla swoich kobiet, ale jak przychodzi do konkretów, to nawet nie potrafią podać rozmiaru. I jak tu takiego przekonać do zakupu? Może przymierzyć je na sobie? No i czym się to przymierzanie może skończyć?

Christina nie należy do najbardziej punktualnych pracownic. Przysparza jej to nieustających problemów w pracy. Jej i tak nie najlepsze stosunki z szefową, ulegają gwałtownemu pogorszeniu, gdy nakrywa ją na miłosnych igraszkach z bogatym klientem. A ponieważ klient jest naprawdę bogaty, nie można pozwolić na to aby wyszedł z firmy niezadowolony, prawda? Ja po takiej obsłudze, jaką serwuje mu pani
Bella, wróciłbym do sklepu na 100%.
A gdy już wszystkie historie zostaną opowiedziane, zmysły pobudzone, a w pobliżu zabraknie mężczyzn, nie pozostanie nic innego jak namiętny lesbijski czworokąt.

Ten film był jednym z pierwszych, które ściągnąłem przypadkiem z węgierskiej porno strony w czasach gdy w domach królowały modemy telefoniczne z transferem 54kb/s. Trzymam go na dysku do dziś, a całkiem niedawno znalazłem go w sklepie w Niemczech za jakąś chorą cenę. I myślę, że go na dniach kupię. Może to po prostu sentyment. A może kawał dobrego kina porno ze ślicznymi i naturalnymi dziewczynami, które nie zaczynają kariery od zafundowania sobie pakietu operacji plastycznych, z sympatyczna muzyką w tle i przyzwoicie prowadzoną kamerą. Obejrzyjcie i oceńcie sami. Myślę, że Wam się spodoba.