Do dziś pamiętam, jak reklamowano „Shadows of the Past” w Polsce. Pozwólcie, że zacytuję: "Jeśli przed kamerą staje
Rita Cardinale, a za kamerą
Ralf Scott - jeden z najwybitniejszych reżyserów w branży porno, to film musi być po prostu rewelacyjny". Owszem,
Rita to bardzo uznana aktorka,
Ralf natomiast nakręcił parę niezłych filmów, z czego najlepsze to
„Top Mission” i „Major's Lady”.

Fabuła jest prawdziwie zagadkowa, choć może to złe słowo, lepsze będzie - zagmatwana albo raczej bezsensowna. Do domu
Rity Cardinale i
Mike'a Fostera przyjeżdża pewna tajemnicza para, mająca za cel... No właśnie, i to nie jest do końca wyjaśnione. Wiemy tylko tyle, na ile podpowie nam wyobraźnia, a ta musi być wyjątkowo bujna. W dalszej części jesteśmy świadkami paru dziwnych sytuacji, i nie ma to nic wspólnego z surrealizmem, tylko głupotą albo uzależnieniem alkoholowym scenarzystów. Zakończenie tego "dzieła" też daje wiele do myślenia.

W całej swej bezsensowności, jaką kryją produkcje
Scotta, historia w „Shadows of the Past” nie jest całkowicie pozbawiona logiki.
Ralf miał sporo bardziej absurdalnych filmów.
Rita Cardinale gra całkiem nieźle i zapada w pamięć. Dwie sceny, w których wystąpiła, są tymi najlepszymi. W ostatniej, w dużych zbliżeniach, jest pokazana penetracja jej analnej dziurki; najbardziej się przy tym namęczył aktor, który wypocił z litr płynów (na końcu są oboje mokrzy od potu). Koniec stosunku to obfity strzał w kakaowe oko panny
Cardinale. Największe wrażenie robi jednak strzał do ust
Rity ze wcześniejszej sceny, aktor chyba przez 20 sekund obficie tryska do jej ust i na twarz.

Mimo tej całej dziwacznej fabuły jest to film godny polecenia, ponieważ ma klimat chociażby „Major's Lady”. Niezłe porno, muzyka (fragmentarycznie) i dobre wytryski. Tylko oglądając go, nastawcie się na małe pranie mózgu.