Historia wiecznej miłości nieraz pojawiała się na kartach książek, czy też w kinie i telewizji. Kto z nas nie zna Romeo i Julii, czy innej znanej pary: Ivo i Milagros. Jedne z tych opowieści miały szczęśliwe zakończenie, inne kończyły się tragicznie. Ale czy prawdziwa miłość nie będzie trwała wiecznie, dopóki nie zakończy się tragedią? Bo niespełniona miłość trwa po wieki, najlepszym przykładem są wspomniani kochankowie z Werony.

Kovi, twórca m.in. słynnej trylogii
"Porn Wars", postanowił kolejny raz pokazać duszę romantyka. „Eternal Love” chyba jednak nie oczaruje płci pięknej, a w facetach co najwyżej wywoła diabelski uśmieszek na widok wdzięków
Michelle Wild. I całkiem mocną erekcję. Historia miłości jest, ale na 100% romantyzmu nie ma co liczyć!

Sean był wielkim wojownikiem, brał udział w dziesiątkach bitew. Na jednej z wypraw poznał piękną dziewczynę o imieniu Heather. Zakochali się w sobie. Jednak ich szczęście miało przerwać pojawienie się bezwzględnego czarnoksiężnika Thorna, który pragnie zemścić się za śmierć swojego brata. Od tej pory Sean będzie błąkać się w czasie, nieświadomy swojej przeszłości. W naszych czasach spotka swoją dawną ukochaną, jednak czarnoksiężnik Thorn już wie, że Sean jest bliski złamania klątwy i nie zamierza do tego dopuścić.

„Eternal Love” niczym specjalnym nie zaskoczy wielbicieli wytwórni Private z tamtych czasów. Jak większość tych produkcji, nie był kręcony ze śmiertelną powagą, to po prostu kino rozrywkowe mające na celu rozładowanie napięcia seksualnego, co w przypadku „Eternal Love” wychodzi na 3+/5. Mnie samego film rozgrzał średnio. Widziałem już więcej filmów
Koviego, które sprawdzały się na tym polu lepiej („Sex Secrets of the Paparazzi”, „Helen ResErection”).

Sam film zapewne nie miał oczarować widza historią znaną z najlepszych telenowel czy też dramatów Szekspira. To najzwyklejsza w świecie łupanina, ze szczątkową fabułą, w miarę dobrym wykonaniem i jak zwykle świetną
Michelle Wild. W „Eternal Love” możemy zobaczyć dwóch cenionych przeze mnie aktorów:
Alberto Reya i
Steve'a Holmesa. Panowie znów popisują się dwoma wytryskami z rzędu. Alberto Rey wciela się w postać czarnoksiężnika Thorna, Steve Holmes natomiast odgrywa rolę niewiernego narzeczonego Heather (Michelle Wild).

W produkcji bardzo drażni mnie wszechobecna schematyczność - wszystkie sceny mają trwać tyle i tyle, a liczba łóżkowych figli też jest odgórnie narzucona. Wynosi siedem, czyli jak w większości ówczesnych produkcji. Najciekawiej prezentuje się trójkąt miłosny z
Michelle Wild, rozpoczynający „Eternal Love”. Harce z udziałem Holmesa w warsztacie samochodowym oraz scena finałowa także przykuły moją uwagę. Warto wspomnieć o wytryskach, które trafiają wyłącznie do ust aktorek, a nie lądują na ich tyłku czy piersiach.

Kovi nakręcił dobrego pornosa. Nie jest to jego szczytowe osiągnięcie, co nie przeszkodziło „Eternal Love" nieźle wypaść na kilku festiwalach europejskich. Może bez jakichś spektakularnych sukcesów, lecz kolejna nagroda dla
Steve'a Holmesa - otrzymana na festiwalu w Barcelonie - potwierdza, że mamy do czynienia z dość udaną produkcją. Polecam, jeżeli lubicie stylowe kino spod ręki
Koviego, albo jesteście fanami wdzięków
Michelle Wild.