Mnóstwo młodych dziewczynek marzy o tym, żeby w przyszłości zostać sławną piosenkarką bądź aktorką. Znaleźć się na wielkiej scenie w blasku jupiterów, zobaczyć utkwione w siebie tysiące oczu... Być gwiazdą, rozkochać w sobie tłumy – taka myśl przyświeca w głowach nastolatek, które śpiewają co dzień przed lustrem. Podobne pragnienia mają początkujące tancerki, widzące siebie jako solistkę – pierwszoplanową postać muzycznego spektaklu.

Główną bohaterką filmu „Ballerina by day, escort by night” jest młoda, utalentowana baletnica (
Gina Gerson). Taniec jest całym jej życiem, pasją, która pozwala z nadzieją patrzeć w przyszłość. Decyzja o wyborze primabaleriny; która ma zostać niebawem podjęta, jeszcze bardziej potęguje stres i wzmaga współzawodnictwo. Konkurencja nie zamierza odpuścić, każda baletnica otwarcie dąży do zostania najlepszą tancerką w zespole baletowym.

Primabalerinę każdy utożsamia z niebywałą techniką. Owszem, umiejętności są kluczowe, ale nie tylko one decydują o przyznaniu tytułu. Równie ważne są bowiem charyzma i osobowość. Obie muszą być ponadprzeciętne, wyróżniające baletnicę z tłumu równie utalentowanych tancerek. To także główny powód, dla którego główna bohaterka filmu nigdy nie zostałaby primabaleriną w prawdziwym życiu. Na ekranie telewizora – wszystko jest możliwe.

Brak charyzmy jest aż nadto widoczny, o pozostałych cechach osobowości trudno dywagować. Zadania z pewnością nie ułatwił widzom reżyser, który nakręcił produkcję całkowicie pozbawioną dialogów. Nie był to trafny wybór – polemika słowna głównej bohaterki i pozostałych baletnic ożywiłaby zdecydowanie fabułę. Zamiast tego twórca skupił całą swoją uwagę na scenach seksu, rezygnując z nadania filmowi nieco ambitniejszego szlifu.

W produkcji – trwającej blisko dwie godziny – zobaczymy tylko pięć scen łóżkowych. Skromnie, wręcz ubogo, jak na ucztę z Dorcelem. Na dodatek tylko igraszki z udziałem
Giny Gerson wraz z dwójką przystojniaków zasługują na kilka ciepłych słów. Threesome nakręcony jest w konwencji znanej z gonzo – soczyste orale i agresywna penetracja (w tym: podwójna). Wielbiciele brutalnej rozrywki z wytwórni Evil Angel będą mlaskać z zachwytu.

Pozostałe cztery sceny z udziałem europejskich kociaków pozostawiają ogromny niedosyt. Widz jest świadkiem zatrważająco nudnych zabaw lesbijskich w barze (
Gina,
Ava i
Dorothy), jak również łkania (im bardziej podniecona, tym bardziej... szlocha)
Avy Courcelles podczas igraszek z jurorem. Na piękne ciała
Aleski Diamond i
Shaliny Devine można patrzeć długo, ale statyczne ujęcia wpływają negatywnie na intensyfikację bodźców.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Franck Vicomte (reżyser niniejszego filmu) znacznie lepiej radziłby sobie na planie niskobudżetowych gonzo. Napisanie scenariusza, zadbanie o scenografię, wykreowanie nietuzinkowej atmosfery – wszystko to przerasta Francka. Najbardziej traci na tym renoma studia Dorcel – wytwórni słynącej z elegancji i przepychu. „Ballerina by day, escort by night” zamiast mienić się złotem, razi oczy ubóstwem.