„Love and Loss” to kolejna pozycja z cyklu Wicked Passions. Do tej pory filmy z tej serii trzymały stały, dość wysoki poziom. Dodatkowo za reżyserię odpowiada
Stormy Daniels, więc można było spodziewać się widowiska na poziomie. Niestety, tym razem czegoś zabrakło i wyszedł twór raczej słaby.

Jeremy (
Brendon Miller) nie był ideałem. W przeszłości popełnił kilka błędów, ale dzięki miłości do Laney (
Maddy O'Reilly) udało mu się wyjść na prostą i pozostawić kryminalną przeszłość za sobą. Niestety pewnego wieczoru Jeremy znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Podczas napadu na sklep, którego był świadkiem, ciężko raniono ekspedientkę, a sprawca zbiegł. Przybyła na miejsce policja najpierw otworzyła ogień, a dopiero później zaczęła zadawać pytania.

Po trzech latach od śmierci ukochanego, Laney w końcu postanowiła stworzyć nowy związek. Jej wybrankiem jest Alex (
Seth Gamble). Dziewczyna nie wie jednak, że jej ukochany jest jednym z policjantów uczestniczących w interwencji, w której zginął Jeremy.
Fabuła nie poraża głębią, ale przecież taka jest zdecydowana większość dramatów, których głównym celem jest wyciśnięcie paru łez z widza. Nie podobało mi się za to zakończenie filmu. Obraz zdecydowanie zyskałby na dodatkowych paru minutach.

Największym minusem „Love and Loss” są zdecydowanie sceny łóżkowe. Po pierwsze jest ich mało, bo tylko cztery. Domyślam się, że większa ilość scen porno mogłaby odrzucić sporo kobiet i par, a to do nich kierowany jest ten tytuł. Jednak to nie jedyny zarzut, gdyż tak nudnych igraszek nie spodziewałem się po dziele
Stormy Daniels. Oglądać da się je jedynie na przyspieszonym podglądzie, inaczej ryzykuje się uśnięcie przed monitorem. Pochwalić mogę jedynie
Penny Pax, której figle jako jedyne wywołały u mnie niewielkie podniecenie. Nie zmienia to jednak faktu, że pod względem scen porno film jest po prostu porażką.

Niemile zaskoczony byłem także pozałóżkowym aktorstwem. Drętwe dialogi i mizerne aktorstwo zaskakuje o tyle, że w innych produkcjach ci sami aktorzy potrafią zagrać o niebo lepiej.
Komu więc polecić „Love and Loss”? Nikomu. Film sprawia wrażenie kręconego na szybko, bez odpowiedniej uwagi, byleby zapełnić kalendarz wydawniczy. Dlatego nie oglądajcie go, lepiej poświęćcie swój czas na coś lepszego.