Wicked Pictures na koniec 2013 roku postanowiło uraczyć widzów krótką opowieścią o tym, że z kręceniem filmów jest jak z pieczeniem ciasta. Nawet z najlepszego scenariusza (przepisu) wyjdzie zakalec, gdy za tworzenie weźmie się niewłaściwa osoba.

Steve (
James Deen) jest właśnie taką osobą. Z zawodu reżyser filmów kategorii D, z aspiracjami do zdobycia Oscara. Oczywiście jego (i chyba tylko jego) zdaniem to nie wina braku talentu, skądże znowu. Po prostu Steve wciąż nie natrafił na "ten" scenariusz. W końcu jednak w jego rękach ląduje materiał, dzięki któremu przejdzie do historii kinematografii. Pozostaje więc zebrać fundusze, znaleźć odpowiednich aktorów i film gotowy. Z pozoru łatwa droga do sławy się komplikuje, ale w przezwyciężeniu trudności Steve'owi pomaga urocza asystentka grana przez
Rilynn Rae.

Stojący za "Masterpiece"
Jonathan Morgan, znany między innymi z
"Camp Cuddly Pines Powertool Massacre" i
"Herculesa" zgrabnie przeplata sceny fabularne ze scenami porno, dzięki czemu wszystko tworzy spójną całość. Samych scen porno niestety jest tylko pięć, do tego nie porywają one jeśli chodzi o zróżnicowanie. Cztery klasyczne stosunki damsko-męskie dopełnia jedna, świetnie nakręcona scena lesbijska. Pod prysznicem zabawiają się ze sobą
Kaylani Lei i
Abigail Mac. I o ile zazwyczaj damsko-damskie igraszki jedynie przeglądam, przewijając film, to tym harcom przyjrzałem się uważnie. Pozostałe sceny raczej nie wyróżniają się spośród wielu im podobnych. Ogląda się je przyjemnie, ale jeden anal to chyba za mało by zachwycić widza. Nie wiem, może to ja po obejrzeniu tylu różowych filmów zrobiłem się zbyt wymagający? W każdym razie jakaś mała orgia wzorem z dzieł Digital Playground na pewno by nie zaszkodziła.

Złego słowa nie można powiedzieć o grze aktorskiej. Aktorzy kreujący swoje postacie zagrali przekonująco. Od niektórych scenariusz wymagał drętwej gry, więc ciężko ocenić czy musieli się szczególnie starać, czy też po prostu grali jak zawsze. Liczy się jednak efekt końcowy, a ten jest bardzo zadowalający. Podczas seansu szczególną uwagę zwróciłem na
Rilynn Rae, która w roli asystentki reżysera wypadła znakomicie. Patrząc na nią i słuchając wypowiadanych przez nią kwestii, wprost nie mogłem się doczekać aż zrzuci ciuszki i zaprezentuje swoje wdzięki. Aż szkoda, że czyni to tylko raz, w dodatku w ostatniej scenie.

Kontynuując wątek obsady warto powiedzieć kilka słów o urodzie dziewczyn. O ile do uroków
Kaylani Lei i wspomnianej już
Rilynn Rae chyba nikogo przekonywać nie trzeba, to nieco inaczej ma się sprawa jeśli chodzi o
Bailey Blue. Dziewczyna nie zachwyca urodą, zwłaszcza, że nawet makijaż nie jest w stanie ukryć defektów skórnych. Lepiej od niej wypadają
Summer Brielle i
Abigail Mac, chociaż nie sądzę by zapadły mi na dłużej w pamięć.

Na koniec to, co w komedii najważniejsze – humor. Sięgając po ten tytuł nie należy spodziewać się żartów wysokiej klasy, niemniej jednak trzymają one stały poziom. Jest śmiesznie i sam podczas seansu nie raz głośniej się zaśmiałem. Jeśli więc ktoś szuka dobrej komedii porno, z porządną fabułą i udaną grą aktorską, to nie musi szukać już dalej. Wystarczy sięgnąć po "Masterpiece".