Studio Wicked Pictures od dawna specjalizuje się w lekkich, przyjemnych porno komediach. Kilka z nich osiągnęło dość znaczące sukcesy (liczne nagrody AVN, XBIZ), ale nie brakuje też produkcji nastawionych wyłącznie na komercjalizm. Parę ładnych buziek w obsadzie, miła dla oka okładka, i już widz daje się wciągnąć w zakup (nie dotyczy Polaków) kolejnego filmu. Zazwyczaj dopiero po seansie fan może pluć sobie w brodę, że nie były to rozsądnie wydane pieniądze.

Śliczna Kellie (
Kagney Linn Karter) to niezwykle utalentowana businesswoman, która znakomicie radzi sobie jako pośredniczka handlu nieruchomościami. Dla Kellie nie ma rzeczy niemożliwych – na przekór podstępnej konkurencji, stale rosnącym cenom mieszkań i coraz większych pustkach w portfelach klienteli, jej agencja niezmiennie sprzedaje dom za domem. Kariera zawodowa nie idzie w parze z życiem prywatnym, którego Kellie nie potrafi sobie nadal ułożyć.

Jak przystało na komedię, chłopak naszej głównej bohaterki wywołuje uśmiech na twarzy widzów. Nie jest to żaden ceniony lekarz czy prawnik, lecz gapowaty złodziej, który z równie nieporadnym kompanem znaleźli prosty sposób na szybki zarobek. Oczywiście ich plany szybko biorą w łeb, co kończy się serią zaskakujących i mocno komicznych sytuacji. Humor zdecydowanie niskich lotów, ale kilka niekontrolowanych wybuchów śmiechu – gwarantowana.

Największym walorem produkcji, poza zmysłową
Kagney Linn Karter, jest duet
Brendon Miller -
Barrett Blade. Obaj występują w filmach ze studia Wicked Pictures od dawna, doskonale się znają (można rzec: rozumieją się bez słów) i wzajemnie uzupełniają. Ich umiejętności aktorskie są mizerne, ale na potrzeby obrazu stricte porno – w pełni akceptowalne. Pozostała część obsady nie wyróżnia się niczym specjalnym, choć po zdjęciu ciuszków widać apetyczne ciała.

Główną gwiazdą filmu jest
Kagney Linn Karter i to jej poświęcono najwięcej uwagi. Igraszki z jej udziałem najmocniej przykuwają uwagę widza, choć zabrakło w nich porcji drapieżności. Swoista monotonia i schematyczność pojawia się zresztą we wszystkich scenach łóżkowych. Poza harcami lesbijskimi (
Alektra Blue,
Gracie Glam) i odrobiną analu (
Brooklyn Lee) próżno szukać pikanterii, o której fani będą fantazjować wiele godzin po skończonym seansie.

„Inside Job” bez wątpienia stanowi jedną z najsłabszych produkcji w dorobku
Stormy Daniels. Co ciekawe, rok później (tj. w 2012) Stormy wyreżyserowała bliźniaczo podobny film o bezmyślnych złodziejach (
Brendon Miller,
Tommy Pistol; główni bohaterowie
„Snatched”), który prezentuje się znacznie korzystniej. Warto docenić, że Daniels potrafi uczyć się na własnych błędach i stopniowo (ale za to systematycznie!) kształci swoje umiejętności reżyserskie.