- Rabat? Czarownice dały Ci rabat?
- Sabat, nie rabat ! A szczególnie jedna...
- Stara wiedźma z włochatą brodawką na twarzy?
- Nie, była piękna.
- To w czym problem?
- Właściwie, to była najlepsza część wieczoru. Tak naprawdę było super. Ale taki początek wieczoru trochę mnie wyprowadził z równowagi!
(dialog z filmu „Cztery pokoje”, reż. Quentin Tarantino)

Czarownice zawsze wzbudzały lęk u zwykłych śmiertelników. Żyjące na uboczu, bez męża, znające się na ziołolecznictwie kobiety bywały ofiarami plotek, domysłów i oskarżeń. Przypisywano im kontakty z siłą nieczystą, oddawanie czci Szatanowi, sporządzanie magicznych eliksirów ze składników, jakie tylko ludzka wyobraźnia może podsunąć (vide: gotowanie zupy w sztuce „Makbet” Shakespeare’a). Wiedźmy wzbudzały również pożądanie wśród mieszczan. Tak bardzo się różniły od ogółu krępowanego przez obyczaje, religię, opinię publiczną. Przez lata krążyły opowieści o rozwiązłych wiedźmach uczestniczących w sabatach, podczas których odbywały się grzeszne orgie (vide: obrządek Trzypromiennej Gwiazdy w „Karierze Nikodema Dyzmy”). Tak, wiedźmy to świetny temat dla literatury i kinematografii. Także pornograficznej.

Główny bohater, prywatny detektyw Roark (
James Deen) dostaje od tajemniczego, eleganckiego jegomościa (
Nick Manning) propozycję: znaleźć pana R. Morrisa w ciągu zaledwie jednego dnia. Nagrodą jest 20 tysięcy dolarów i seks z ponętną, wulgarną
Skin Diamond. Propozycja w samej rzeczy nie do odrzucenia. Roark przystaje na nią, choć sprawa mu od początku śmierdzi na kilometr. Trop wiedzie do tytułowej Białej Wiedźmy (
Asphyxia Noir), która za pomocą swych sztuczek uświadamia Roarkowi, że sprawa wygląda zupełnie inaczej, niż detektyw myśli...

Mocną stroną filmu jest oprawa wizualna i muzyczna: kamera wiedzie nas od słonecznych przedmieść do nocnej panoramy miasta, wreszcie mamy coś więcej niż tylko cztery zamknięte ściany i wkurzający dżingiel podczas dymanka. Muzyka jest zróżnicowana, ciekawa, ale w scenach seksu jej nie ma i za to ode mnie twórcom daję kolejny plus. Aktorzy grają naturalnie i swobodnie, potrafią wczuć się w swoją postać. Film jest tak zrobiony, że gdyby nie cipki i penisy, widz mógłby uznać go za odcinek nowego, amerykańskiego serialu.

Fabuła, niestety, nie rozwija się zbytnio, a wątek detektywistyczny, dość trywialny zresztą, odsuwa w cień motyw ezoteryczny.
Asphyxia, jako biała wiedźma nie ma za dużo do zagrania i nie jest zbyt intrygująca. Może 40 lat temu jej image byłby właściwy granej przez nią wiedźmie, dziś ciemnowłosa, wytatuowana laska grozy nie wzbudza. Już ciekawsza jest
Skin Diamond, która choć ma jeszcze uboższą rolę, jest prawdziwie tajemnicza i złowieszcza.

Za całkowicie nietrafioną uważam scenę
Ryana Drillera z
Bridgette B. Może reżyser wcisnął ją na siłę, bo aktorka ma kontrakt, czy coś w tym typie. Jest to scena kompletnie niepotrzebna, spowalniająca główny wątek i może być traktowana jedynie jako przerywnik dla fanów tej blondyny z wielkim biustem. Ponownie za to muszę pochwalić
Skin Diamond, która ma w filmie dwie mocne sceny, w tym jedną analną, a każda jest zakończona facialem. Z tą czarnulką nie ma nudy.

Seks według Wicked Pictures powinien być odpowiedzialny i bezpieczny, więc prezerwatywy to podstawa. Na szczęście są one wkładane dopiero po akcji oralnej i w sposób bardzo dyskretny. Mężczyzna według wytwórni nie powinien się pieprzyć więcej niż z jedną kobietą na raz, o scenach grupowych zapomnijcie. A szkoda, liczyłem na jakiś mroczny sabacik, gdzie wiedźmy przywoływałby demony, lejąc wosk ze świec na swe nagie ciała i wsadzając sobie dildosy w kształcie krucyfiksu.

Nie jest to film zły, jest wręcz dobry. Problem jednak w tym, że tak jak ludzie marzyli niegdyś o wyuzdanych wiedźmach, tak autor tej recenzji liczył, że Wicked, jako jedna z największych na świecie korporacji porno, zrealizuje coś więcej, niż tylko poprawny wizualnie i muzycznie film. Marzył mi się film epokowy, na miarę
„Malice In Lalaland”,
„Pirates” czy
„Speed”. Niemniej, liczę, że
Scott Allen jeszcze nie raz pokaże, na co go, jako reżysera, stać.