No tak, kolejne surrealistyczne ciężkostrawne dziełko, tym razem spod ręki
Moire Candyego. Wcześniej mogliśmy nacieszyć zmysły dużo lepszym filmem o podobnym klimacie w reżyserii
Alaina Payeta "La Jouisseuse". Candy zaczął naprawdę mocno i klimatycznie. Myślałem że będzie minimum na ocenę 8, niestety, film to dość kiepska próba przywołania klimatu z bardzo udanego "Malice in Lalaland".

Fabuła jest strasznie naciągana. Otóż poznajemy dziewczynę graną przez świetną Claudie Rossi. Dziewczyna budzi się w środku dnia po czym zadaje sobie pytanie "Kim jest Aimee?" Bohaterka nie wie kim jest i gdzie się znajduje. Spacerując po tajemniczym domu natrafia na kochającą się parę. Nagle dzień zalewa mroczna fala i przechodzimy w strefę nocy. Po chwili jesteśmy świadkami jeszcze dziwniejszych rzeczy. Otóż na środku drogi stoją drzwi, nietrudno się domyślić że po ich otworzeniu, trafiamy do innego świata pełnego pomieszczeń. W jednym pokoju nasza bohaterka znajduje wskazówkę, co dalej robić, po czym film staje się kupą banałów i niejasności. Całe szczęście, że wszystko to okraszone jest nie najgorszym pieprzeniem. Myślę że scenarzysta nie miał pojęcia o czym tak naprawdę jest tekst przez niego pisany.

Surrealistyczny klimat nie za bardzo do mnie trafia. Człowiekiem, który świetnie sprawdzał się w takim stylu był niedoceniony Payet. Mimo wszystko "Nightzone" nie można odmówić klimatu; początek jest w stanie zaciekawić. Moire Candy zapragnął chyba pretendować do miana artysty porno i stanąć tuż obok
Andrew Blake'a, czy
Philipa Monda. Widz jest bombardowany pięknymi zdjęciami i kolorami jak z bajki.

Sceny porno też są nie najgorsze. Do najciekawszych momentów trzeba zaliczyć akcję oralną w wykonaniu piegowatej
Jessici Fiorentino. Uwielbiam tą babeczkę i uważam za jeden z niedocenionych talentów. No i to jej spojrzenie tuż po cumshocie.... Następnym smakowitym kąskiem jest
Claudia Rossi. To ona w "Nightzone" gra pierwsze skrzypce. Dziewczyna mimo że jest prawie płaska jak deska, to nie daje chwili przerwy w ramach ćwiczenia oczu żadnemu heterosexualnemu facetowi. Ujęcia podczas, których leży półnaga w męskiej koszuli na łóżku na długo pozostają w pamięci. Cóż tu dodać? Kolejny diament. Nie muszę dodawać, że w każdej scenie zobaczymy penetrację kakaowego oka. Dorcel nigdy na tym polu nie zawiódł. No i zakończenie: takiego banału spodziewałem się od samego początku. Myślę że każdy z was to przewidzi, miałem wrażenie jakbym widział to w stu innych filmach.

Moire Candy nakręcił zwykłego przeciętniaka. Jeżeli chcecie poznać kino z podobną myślą to proponuję zapoznanie się z wcześniej wspomnianym "La Jouisseuse".