Czasami zastanawiam się co by się stało gdyby
Marc Dorcel kontynuował drogę obraną w latach 90 tych ubiegłego wieku. Czy powstałyby filmy w podobnym klimacie co "Les Putes De L'Autoroute"? Tego niestety się nie dowiemy. Ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby sięgnąć po filmy, które powstały 20 lat temu. Perełek naprawdę jest cała masa.

"Podróż Za Jeden Numer" (taki tytuł miał, kiedy wyszedł w Polsce na VHS) zaczyna piosenka, która może śmiało konkurować z takimi oscarowymi hitami jak "Streets of Philadelphia" Brucea Springsteena, czy "Lose Yourself" Eminema. Powiadam, że naprawdę przedni to kawałek. Klawiszowy wstęp trochę przypomina niektóre rockowe klasyki z lat 80tych, a wybuchowy refren zostaje w pamięci już po pierwszym przesłuchaniu. Znalazło się nawet miejsce na ciekawą solówkę (pierwsze moje skojarzenie to aorowe hity z lat 80tych, choć znawcy rocka znaleźliby lepsze porównanie). Ale dosyć tych zachwytów czas zabrać się za opis fabuły.

Poznajemy grupę prostytutek. Każda z nich porusza się samochodem po autostradzie poszukując napalonych kierowców ciężarówek. Dziewczyny nie tylko poszukują okazji na zarobek, ale marzą, że pewnego dnia ich los się odmieni. Zwłaszcza najmłodsza z nich grana przez Tenessy. To ona śpiewa hitową piosenkę. Jej marzeniem jest wydać płytę, oraz poznać miłość swojego życia. Niestety jak na razie los nie daje jej wiele okazji do szczęścia. Tenessy występuje w podrzędnych klubach licząc, że ktoś dostrzeże drzemiący w niej talent.

"Podróż za jeden Numer" to produkcja, która nie raz potrafi wyciągnąć z dołka. To film przesiąknięty optymizmem i dziecięcą naiwnością. Wielokrotnie do niego wracałem gdy miałem doła i zawsze polepszał mój kiepski stan ducha. Nie była to głównie zasługa piosenki towarzyszącej dziełu
Michela Ricaud, ale także nośnej, lekkiej fabuły i zakończeniu jak z bajki, trochę naiwnemu lecz jakże pasującemu do tej nad wyraz udanej produkcji. W "Les Putes De L'Autoroute" mamy także szczyptę czarnego humoru (scena z karetką), kilka niewybrednych pomysłów łóżkowych (scena z mapą oraz z oponą). Nie zdradzę nic więcej. Musicie to sami zobaczyć i ocenić. Co jeszcze? Na pewno wspaniały klimat będący główną cechą filmów Dorcelowskich tamtych czasów. Minusem jest tylko szczątkowa fabuła i miejscami kiczowata muzyka. No i sporo zarostu, ale to w końcu 1991 rok.


Scen sexu mamy tu sporo i są nawet dość urozmaicone. Ciekawie i klimatycznie wypada pierwsza akcja z Sandrine Van Herpe rozgrywająca się nocą w tirze. Sandrine trochę przesadziła z środkami wyrazu, dzięki czemu jesteśmy świadkami czegoś w rodzaju groteski. Lepiej wypadają
Tracey Adams, oraz
Tenessy. Ta pierwsza obsługująca kierowcę ciężarówki w kabinie tira (jedna z najlepszych scenek filmu). Aktorka mimo swoich rubensowskich kształtów jest w tym filmie najbardziej smakowitym kąskiem. Napomknę o znakomicie sfilmowanym wytrysku do jej ust trwającym prawie minutę dzięki zwolnionemu tempu. No i te jej rewelacyjne cyce na które też co nieco skapnie. Rewelacja!!! Jako, że główną bohaterką "Podróży za Jeden Numer" jest
Tenessy, nie dziwi obecność z nią, aż pięciu scen. Pod numerem jeden ciekawa scenka lesbijska. Scenerią jest parking ciężarówek, wszystko rozgrywa się w środku dnia, więc trafia się także para gapiów zachwyconych przedstawieniem jakie dają dziewczyny. Numer 2 to obowiązkowe pieprzenie w tirze, lecz nieco słabsze od tego z
Tracey Adams. Chociaż nie zabrakło analu to jednak scenka z Tenessy pozostaje w cieniu akcji, gdzie rządziła
Tracey Adams. Powoli zbliżamy się do końca. Robi się coraz bardziej intensywnie, scena goni scenę w siedemdziesiątej minucie znowu pojawia się przebój rozpoczynający film. Finał zwieńcza ciekawa scena bójki z piłą mechaniczną w tle... No i chyba Happy End.

Trochę szkoda że skończyły się lata 90 te. Jenak nikt nie zabierze nam takich filmów jak "Podróż Za Jeden Numer".