Brad Armstrong w branży porno znany jest nie od dziś. Od lat gra w filmach Wicked Pictures, a jako reżyser stworzył najlepsze filmy dla powyższego studia. Wystarczy wymienić chociażby takie dzieła, jak: "Speed", "Craving", "2040", "The Rocki Whore Picture Show", "Conquest", "Dream Quest"... Każdy z tych filmów miał ciekawą, rozbudowaną fabułę i sceny seksu jak z najskrytszych marzeń. Tym razem jednak, reżyser postanowił zrobić film, gdzie akcja jest bardziej przyziemna.

Osią fabuły jest znany powszechnie problem tzw. kryzysu wieku średniego. Chyba każdy z nas ma lub będzie miał taki moment w życiu, gdy spojrzy w lustro w łazience i stwierdzi "Chyba się starzeję". Siwych włosów przybywa, na trzecie piętro wbiegasz z zadyszką, a i penis już nie wstaje jak sprężyna. Sytuację ratuje "niebieska pigułka". Takim facetem jest John (Brad Armstrong), pracownik biurowy. Właśnie skończył 45 lat i zauważa, że wiek coraz bardziej zaczyna doskwierać. Ma co prawda pracę, dom, wystrzałową brykę, jest przystojny, ale co z tego, gdy urodziny obchodzi samotnie, bez rodziny i kochającej żony. Stara się odreagować samotność, podrywając młode dziewczyny. Z czasem zauważa jednak, że przygodny seks to nie to, co związek z osobą, która nie sili się na bycie młodą i kocha swego partnera takiego, jakim jest.

Aktorzy i aktorki, z drobnymi wyjątkami, zagrali swe role całkiem dobrze. Wnętrza, w których były kręcone sceny są bardzo estetyczne i urozmaicone: chińska knajpka, siłownia, solarium, salon fryzjerski. Praca kamery jest bez zarzutu, oświetlenie jest na najwyższym poziomie. Muzyka nie przeszkadza i jest raczej z gatunku relaksujących. Nie ma jej w trakcie dymania, więc nie rozprasza.

Sceny seksu są bardzo dobrze odegrane i ciekawie wyreżyserowane. Mamy dwa trójkąty z przewagą kobiet, profesjonalne blowjoby, kilka faciali, jest jedna scena analna. Sceny są momentami mocne, choć hardcoru nie ma. Większość z nich można bez obaw obejrzeć ze swą dziewczyną u boku, bo nie brak w nich czułości i pasji. Na siedem scen, Brad Armstrong zagrał aż w pięciu, co dla niektórych może być wadą. Mnie osobiście nie przeszkadza, bo gość zna się na ruchaniu, ale rozumiem, że dla niektórych jest to zbyt rzadka roszada, no i nie każdemu pasuje sylwetka "tatuśka" (w końcu Armstrong ma 47 lat). Za to wśród aktorek na małe urozmaicenie nie sposób narzekać, dobór jest znakomity: są skośnookie Azjatki, Czekoladka, cycata blondyna, lolitka, mamuśka, latynoska... dla każdego coś miłego!

Do wad filmu zaliczyłbym głównie prezerwatywy używane w każdej scenie. Są one co prawda nakładane, a w finale zdejmowane bardzo dyskretnie, ale i tak mogą razić. Cóż, trzeba pamiętać, że to nie film z gatunku gonzo. Również scena z udziałem Gracie Glam i Rocco Reedem może być uznana za słabą. Wyraźnie odstaje od reszty, nie ma związku z fabułą, wydaje się być wciśnięta jako wypełniacz, a do tego jest słabo przez Gracie odegrana. Ma się wrażenie, że aktorka zagrała tylko dla kasy, nie wkładając serca w film.

Niewątpliwie dla współczesnego kina porno Brad Armstrong zrobił wiele dobrego. Oczywiście zdarzały mu się wpadki, filmy z fabułą godną politowania, ale cóż, nikt nie jest doskonały. Podobnie jest z filmem "Young at heart" – nie jest to film, który mógłby konkurować z tymi, które wymieniłem we wstępie, ale i tak warto go obejrzeć, by zdać sobie sprawę jak powinien wyglądać "przeciętny" film porno.