Jonathan Morgan w swojej długoletniej karierze aktora porno wystąpił w grubo ponad pięciuset produkcjach. Podobnie jak jego wielu kolegów z branży XXX, Morgan postanowił spróbować swoich sił także po drugiej stronie kamery. Jego debiut reżyserski przypadł na rok 1993 i film zatytułowany "Reel Sex World". Studio Wicked Pictures było na tyle zadowolone z wysiłków twórcy, że zaproponowano mu dalszą współpracę. Układ ten trwa po dziś dzień, a na koncie reżysera pojawiło się kilka statuetek AVN (min. za filmy: "Camp Cuddly Pines Powertool Massacre", "Double Feature" oraz "Falling from Grace").

Christina (Kaylani Lei) i Curtis (Rocco Reed) poznali się na ślubie swoich przyjaciół. Zaczęło się od niewinnego flirtu, podczas którego Curtis wyjaśnił Christinie między innymi dlaczego ma na sobie... sutannę. Już od pierwszej rozmowy pomiędzy tą dwójką zaiskrzyło, a po niedługim czasie zostali parą. Ich związek rozwijał się dobrze do momentu, gdy Curtis poprosił swoją wybrankę o rękę. Christina odrzuciła oświadczyny nie będąc pewna czy chce się wiązać z Curtisem na całe życie, co zaowocowało natychmiastowym rozstaniem. Załamany Curtis znalazł pocieszenie w ramionach... siostry Christiny (Asa Akira), a jego dawna ukochana znalazła kogoś kto bardzo przypominał jej Curtisa – mianowicie jego rodzonego brata (Anthony Rosano).

Tak samo jak "Camp Cuddly Pines Powertool Massacre" parodiował popularne filmy kina grozy, tak "Mad Love" jest swoistym pastiszem komedii romantycznych. Związek Christiny i Curtisa, a także jego następstwa wzbudzają uśmiech na twarzy widza, choć trzeba uczciwie przyznać, że jest to humor wyjątkowo niskich lotów. W produkcji zobaczymy zestresowaną pannę młodą, która nie potrafi sobie poradzić z nerwami w inny sposób aniżeli przyjęcie na twarz obfitego faciala, kolejną wariację na temat dostarczyciela pizzy, zaskakujące zwroty akcji podczas wieczoru kawalerskiego oraz wiele innych żartów słownych i gagów sytuacyjnych. Warto wspomnieć też o Raquel Devine, która wypowiada dziesiątki absurdalnych tekstów, od których można pęknąć ze śmiechu ("ciężko być dziewicą... kiedy się pierdolisz od 25 lat", "uwielbiam smak spermy - piję ją co dzień").

Budżet niniejszej produkcji nie rzuci nikogo na kolana, ale dobór obsady przyprawi o szybcie bicie serca niejednego miłośnika porno. Kaylani Lei, Asa Akira, Anthony Rosano czy Tommy Gunn to w końcu ulubieńcy widzów, którzy nie zwykli schodzić poniżej pewnego poziomu. W przypadku "Mad Love" ta tendencja została podtrzymana, ale zabrakło niestety miejsca na większą inwencję. Aktorzy zrzucają z siebie ciuszki przy byle okazji, a o seksie w ich wykonaniu niewiele dobrego można powiedzieć. Standardowe, monotonne pozycje i brak choćby odrobiny perwersji, z której słynie przecież Asa Akira. W filmie aż się prosi o jakąś scenę grupową, czy choćby lesbijską, a zamiast tego oglądamy wyłącznie pary, które oddają się mało wyszukanym pieszczotom na łóżku.

Dużo się mówi ostatnio o prezerwatywach, które w większym bądź mniejszym stopniu wpływają na odbiór filmów pornograficznych. Patrząc na Tommy'ego Gunna, który z zatroskaną miną co chwila poprawia kondoma odnoszę wrażenie, że widzowie męczą się nie mniej aniżeli aktorzy, którym nakazano ich używać. O ile jednak podczas samej penetracji "gumki" zdają egzamin (czasem są niemal niewidoczne), tak namiętny blowjob w prezerwatywie zakrawa na absurd (wzbudza także negatywne skojarzenia z seksem oralnym oferowanym przez prostytutki). Nie sądzę, żeby kondomy wpływały w jakikolwiek sposób na ejakulację, ale nadzwyczaj dziwnym zrządzeniem losu cumshoty poprzedzone wpierw zdjęciem "kapturka" tracą zupełnie na swojej widowiskowości.

"Mad Love", pomimo tak znakomitej obsady, ciężko jest zaliczyć do produkcji udanych. Mnóstwo przygłupich żartów, schematyczne sceny porno, oszczędne lokalizacje i nijaka ścieżka dźwiękowa sprawiają, że po film sięgną tylko zagorzali zwolennicy wdzięków Kaylani Lei i Asy Akiry. Gwoli ścisłości warto dodać, że obie azjatyckie piękności wystąpiły wspólnie na planie znacznie lepszych produkcji, ot choćby "Speed" z 2010 roku czy "Prize" z 2011. Wspomniane wyżej filmy ukazały się oczywiście pod szyldem Wicked Pictures – studia, które przyzwyczaiło odbiorców do produkcji na najwyższym poziomie, ale wkład Jonathana Morgana w te sukcesy jest dość znikomy.