Jest taka doktryna mówiąca, że we wszystkim jest coś dobrego. Bywa to trudnym i zaskakującym ćwiczeniem myślowym, ale gdy spróbować zastosować to do Narodowego Socjalizmu to na pewno okaże się on świetnym źródłem, jeżeli idzie o fetysz, sex i nazi zombie. Zostawmy, na razie nazi zmarłych zmarłym a zajmijmy się na moment żywymi w filmie "Inglorious Bitches" – porno opartym na "Bękartach Wojny" ("Inglorious Bastards").

Partyzantki żyją w ukryciu i tworzą coś na kształt wioski smerfów. Choć ich obozowisko jest duże nie zamaskowane i doskonale widoczne z powietrza to Niemcy go jak widać nigdy nie znaleźli zajęci jebaniem Francuzek. Albo Niemcy są naprawdę Gargamelem a laski smerfami i po prostu nie mogą znaleźć tego obozu drogą normalnych poszukiwań. Dzielne partyzantki są w klimacie "Drużyny A" skrzyżowanej z "MASHem". I mówiąc w języku Flauberta, ich przodowniczką jest hipsterka z rajbanami w rudych włosach (Terra White) - niemal jak "wolność wiodąca lud na barykady" wygłasza płomienne przemówienia, po czym następują coś, co wygląda jak wu-ef nagrany w konwencji TOP MODEL. Trening panien obejmuje podstawy MMA i ćwiczenia ze strzelania na oślep. Partyzantki żyją jak amazonki w quasi lesbijskim, postnapoleońskim plemieniu dziwek.

Fabuła spajająca sceny miłosne jest raczej nieciekawa. Pewne nawiązanie do "Bękartów Wojny" Tarantino jest – mamy tutaj grupę indywiduów działającą w ukryciu i planujących dość nietypowy zamach na nazistów, a kierujących się przy tym pragnieniem zemsty za śmierć ukochanego. Nie mamy natomiast humoru, czy puszczania oka do widza (chyba, że nieszczęsne czołgi z innej epoki). Mamy trochę analu i double bang bang ale nie ma tego stylu. Brak klasy, elegancji, brak tego czegoś. Gdy patrzę na film nie tęsknie za jakąś belle epoque, która odeszła. Za jakąś elegancją odstrzeloną strzałem w tył głowy przez komunizm, który uznał ją za wroga systemu. Laski wyglądają bardziej jak pindy z wiejskiej dyskoteki niż wiedeńskie panie do towarzystwa. Jest trochę sztucznych pereł i rękawiczek z koronki, ale gdyby chodziło tylko o perły i rękawiczki to świat byłby prostszy.

Czego jeszcze wyczekiwałem? Nazistek. Chętnych do jebania, zawiniętych w pończochę jedwabną z kapelusikiem czarnym. Kurwy uszminkowane o bladej salonowej skórze, w szpilkach i w rękawiczkach operowych po pas. Szmat ze scen kabaretu. Wielkich kurw-komediantek. Tego chcę po takim filmie. Oczywiście dostałem niewiele z tego, co tam sobie w głowie uroiłem. Laski są odziane jak trzeba, ufryzowane nie najgorzej, są te wszystkie fetysze podstawowe na miejscu. Ale widać skażenie MTV, manierą wydymania ust zastrzykami z botoxu.

Kolejna rzecz: grzech pierworodny kina XXX – cykają się w gumkach. Niby rozsądnie, ale gdy pokazujemy bandę psychopatów, bombardowanych, rzuconych między radziecką maszynę wojenną, a nieustępliwych aliantów, ciężko wytłumaczyć sensownie popularność kondonów. To trochę jak w tym dowcipie: koniec świata, wszystkie zwierzęta w dżungli się pieprzą. Słoń posuwa żyrafę. "No, co ty słoniu. Koniec świata a ty mnie w gumce walisz?". "To nie gumka – rzecze słoń – to wąż mi loda robi". To nie koniec nieścisłości. Czołgi są znienacka wzięte, zupełnie nie pasują do czasów wojny. Auta jeszcze trzymają się jakichkolwiek realiów technicznych. Najbardziej jednak kuje w oczy brak "symboli nazistowskich". Zamiast swastyki - debilny krzyżyk? Widać wpływy kazuistów we Francji nie ustały, a polemika Pascala jest aktualna dziś jak może nigdy wcześniej nie była. Te symbole, przywołujące śmierć, połączone z Erosem, Tanatos w tańcu orgiastycznym, zatracenie. Dionizos z miotaczem ognia i naręczem dildos. Gdzie to? Gdzie?

Moje ulubione sceny to te z Tarrą White i Kristy Lust. Mamy tutaj to, co potrzeba – piękne blondynki (złotoruda Terra zostaje niniejszym uznana aryjką) w czarnych uniformach i pończochach a Kristy nosi nawet super piracką klapkę na oku. Ma też to coś w sobie, za co uwielbialiśmy Xenię Onatoppową, złą seksowną Rosjankę z siedemnastego Bonda. Są jebane należycie, ale bez polotu a do tego w gumkach. Mamy też "miłość pastuszków" - lesbijską, miłość pastuszków, którą tak okrył niesławą sam De Sade, za którą jego bohaterowie brali sobie odwet okrutny. Są też orgie, dwa baty, elementarz S&M. Wiele dobrego jebania, kobiety nieco bierne. Rocco powinien wystąpić jako nazistowska bestia, której rzucają hrabinę niedojrzałą. Nikt nie wpadł na ten pomysł ani na to by w tle leciał Wagner. Są wnętrza pałacowe, nibynaziści i darmowe drinki. Ujęcia są proste i niezbyt wyrafinowane. Niemniej wystylizowane kobiety pobudzają wyobraźnię, która dalej poradzi sobie sama.

Sceny są, co najmniej nieciekawe. Pomijając te fetysze, za które dałbym się skierować na front nie ma w filmie nic ciekawego. Niestety, bo temat nazi porno to gardło bez dna. Szczególnie w czasach postmodernizmu można wykręcić z tego film, który poprzestawia widzowi podstawowe struktury świadomości. Tymczasem dostaliśmy średniej klasy pornosa w gumkach i każdy, kto w młodości sklejał czołgi i wie, co to "tygrys" będzie bardziej oburzony niż podjarany nie mówiąc o głębszych uczuciach.