"Dracula" Copolli to wielka inkarnacja mitu wampirycznego w taśmę filmową. Obraz, który wyprzedził ówczesne kino doczekał się godnego „cienia” w półświatku kinomatopornografii. Mowa o świetnym kostiumowym porno wyreżyserowanym przez Mario Salieri, gdzie pierwsze skrzypce gra nie kto inny jak Ron Jeremy otoczony wianuszkiem pięknych kobiet z gorącej palety lat dziewięćdziesiątych.

Jeżeli idzie o fabułę, to aż dziw bierze, że w tle tak gwałtownych uniesień namiętności wyzutej ze wstydu reżyser był w stanie opowiedzieć historię tak zgrabną i nie wybrakowaną. Zaczynamy w mrocznych wiekach gdzie dzielny książę Dracula ginie z rąk wroga zostawiając piękną królewnę. Sceny walki na miecze, choć proste i bez fajerwerków pozostawiają daleko w tyle akrobacje ze słynnych "Piratów". Ostateczny cios pada w wielkim stylu teatru szekspirowskiego. Czapki z głów Panowie. Królewna trafia do lochów gdzie mamy próbkę wysokogatunkowego włoskiego gore, potem już widzimy upadek panien dworu, które muszą chapać berło nowym Panom. W tle nastrojowa muzyka i panny połykające łzy, gdy złoczyńca zażywa psiej rozkoszy mając przed oczami ołtarz sodomy w obramowaniu pięknych gładkich pośladków, którym nic nie można zarzucić. Rozczulające. Wyjebana królewna zażywa trutki na arystokratki, a z grobowca Draculi sączy się krew – wiedz że już coś się tam dzieje!

Potem to już Londyn, pięknie oddany. Reżyser operując skromnymi środkami wykręca niesamowity kawałek świetnego kina. Aktorzy i aktorki grają już całkiem "nieskromnymi" zasobami. Kobiety są piękne, naturalne, jak z najlepszych włoskich obrazów. Jebane są należycie, oddają się z wdziękiem, jakiego próżno szukać za oceanem. Z najwyższą gracją odgrywane są sceny sodomy, do taktu kwartetów skrzypcowych dwaj pogromcy wampira zażywają skrupulatnej rozkoszy z piękną służką by zaraz podobnie poczynić sobie z wyuzdaną wampirzycą. Takim to tropem śledzą nosferatu nasi dzielni Panowie. Zakończenia nie zdradzę, tyle powiem, że dostajemy w finale miksturę pięknych piersi, włoskiego gore i obrazoburczej tkliwości.

Sceny seksu, jak już napisałem są pełne przepychu. Panie i panienki - nieoszczędzone, jakkolwiek jebacze podchodzą do sprawy z najwyższą atencją i miłośnicy plaskaczy, plucia i scatu "fakmifakmifakmijee" zasną dziś głodni (chyba że wspomniane gore ukoi umęczone dusze). Włoskie uwielbienie kobiety nie przeszkadza natomiast serwować wyśmienitych anali, podwójnych penetracji czy nadzwyczaj twarzowych ejakulacji. Nudy nie zazna, kto obejrzy "Draculę". Szczególnie naturalność i wdzięk królewny (która powraca nieświadoma swej tragicznej historii w XIXwiecznym Londynie, tak samo jak Winona Ryder w filmie Copolli) zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Postać ta grana przez boską Selen jest naprawdę niewinna, naprawdę kocha, nie ma tego fałszywego tonu który tak mnie razi w jękach dzisiejszych "gwiazd". Także scena z wampirzycą, genialnie ucharakteryzowaną Simoną Valli pozostawiła we mnie ten niepokój, który mam nadzieję się przyśni.

Muzyka – kolejny wielki plus filmu. Średniowieczne śpiewy w stylu Hildegardy von Bingen, potem skrzypcowe tło - tworzą klimat, który jest jak rzadko w kinie porno wiarygodny i pozwala przenieść się całkowicie w świat przedstawiony nie będąc, co chwila wytrącany ze snu przez rażące niedociągnięcia czy inne buble godzące okrutnie w poczucie wrażliwości wyrafinowanego onanisty.