Tematyka miłości tak silnej i głębokiej, że może przezwyciężyć nawet śmierć towarzyszy nam już od wieków, czego przykładem może być chociażby historia najsłynniejszego wampira, Draculi. Motyw ten nie ominął także X muzy, oraz jej pornograficznego wydania, o czym świadczy min. oldschoolowy horror "Come With me My Love". Mimo, iż film ten nie traktuje on o ssącym krew wieśniaków hospodarze Wołoskim to historia pomijając kosmetykę jest w zasadzie o tym samym – o nieszczęśliwej miłości, która nie została spełniona.
Film rozpoczyna się w 1925 roku sceną, w której pewna para uprawia seks w domu. Wtem do pokoju wchodzi mężczyzna (Jeffrey Hurst), który okazuje się mężem dziewczyny, która na dodatek kocha się z jego najlepszym przyjacielem. Randolph, bo tak się nazywa zdradzany delikwent nie wytrzymuje tego traumatycznego przeżycia, strzela do kochanków, po czym sam popełnia samobójstwo. Pół wieku później pokój, w którym rozegrały się tragiczne wydarzenia zamieszkuje Abbie (Ursula Austin), która jest lustrzanym odbiciem żony zdradzonego mężczyzny. Nową lokatorkę zaczyna nawiedzać widmo Randolpha, który poszukuje swej utraconej miłości i morduje każdego z licznych kochanków dziewczyny, wciąż i wciąż powtarzając wydarzenie z przed 50 lat.
Sam pomysł na film, pomimo, że jak wspomniałem we wstępie niezbyt świeży całkiem nieźle wpasowuje się w konwencję filmu porno, w szczególności, mrocznego, acz romantycznego porno. Motyw ducha, który został niegdyś skrzywdzony przez ukochaną, błąkający się po świecie i mszczący się na ludziach obcujących płciowo z reinkarnacją jego żony to całkiem niezły pomysł. Szkoda tylko, iż te wydarzenia są dość zmarginalizowane przez liczne sceny porno, które dosłownie pojawiają się, co kilka chwil. Na 75 minut czasu trwania przypada ich aż 10. Dostajemy od kilku scen damsko-męskich, przez trójką, czworoboki, a w końcówce także scenę lesbijską, więc jest całkiem różnorodnie.
Mimo tego w "Come With me My Love" uświadczymy kilka ciekawszych scen niepornograficznych, przede wszystkim materializację ducha Randolpha, który najpierw pojawia się (w negatywie) półpsrzezroczysty na tle wytapetowanej ściany, by w końcu nabrać namacalnego ciała i posiąść Abbie pogrążoną w podobnym transu śnie. Niestety scena ta jest w kółko powtarzana przynajmniej kilka razy i po pewnym czasie zaczyna nużyć. Co za dużo to niezdrowo! Kolejne ciekawe ujęcie to duch Randolpha kochający się z Abbie na łóżku tuż po materializacji: gdy kamera zjeżdża z pary i najeżdża na zwierciadło ukazując odbicie w lustrze okazuje się, iż w pomieszczeniu jest jedynie dziewczyna, która uprawia seks z "powietrzem". Dodatkowo widzimy kilka scen morderstw zazdrosnej zjawy jak wypchnięcie przez okno niedawnego kochanka Abbie (z tej sceny dowiemy się także, że najlepszym lekarstwem na żałobę jest seks lesbijski), czy też lewitujący nóż przebijający brzuch ów lesbijskiej pocieszycielki.
"Come with Me My Love" to mógł być dobry film, bo pomysł był, ale nie starczyło budżetu i pomysłowości reżysera na jego solidne zrealizowane. Może kiedyś doczekamy się porządnego remaku, gdyż potencjał tkwiący w historii o duchu szukającym miłości jest bardzo duży - czeka tylko na odpowiednio utalentowanego filmowca, który go dostrzeże.