Oto i pojawił się kolejny film naszego ulubionego reżysera. Tym razem mieszanka motywów z dominującą nutą demonicznego cyrku o wyraźnym pokrewieństwie z rodziną Adamów. Jack the Zipper nazywany jest Tarantino kina porno i coś w tym jest. Łączy różne stylistyki filmowe, potrafi wydobyć z aktorów coś więcej niż zwykł masowy pornowidz oczekuje od kina klasy XXX.

Oglądamy świetnie nakreślony surrealistyczny klimat podminowany grozą i nutą alt porno. Widz daje się wciągnąć w ten świat, nie mamy tutaj wrażenia tandetnego pudrowania niedociągnięć w sztuce filmowej. Światło, muzyka, montaż, dekoracje – nasze zmysły są okrążone. Nie ma tego efektu, który mogę porównać do wybudowania pseudoklasycystycznego dworku w centrum osiedla z wielkiej płyty. Po prostu piękna laska w fetyszysty kajdan zaklęta potrzebuje równie pięknej muzyki, demonicznej scenerii, bo inaczej mamy zmorę kina porno, czyli oglądamy prawdziwy dupcing a wszystko inne jest "na niby, na niby, na niby". Ja wiem, że aktor generalnie ma "emocje na niby" ale niektóre role miażdżą nam psychikę, a inne śmieszą i żenują – "na niby, na niby, na niby".

Cóż – podczas, gdy przeciętny zdobywca nagród AVN ma problemy z wykreowaniem nam na ekranie normalnej ameryki "na niby" - Jack the Zipper wyczarowuje ten swój cyrk dziwadeł, jak ze strasznej opowieści dla dzieci. Mamy całą plejadę postaci – jest wróżka z automatu (podobna do Kory z Manaamu) która ożywa, jest seksowna klaunica która rypie się z łysym niegodziwcem, jest Sasha Grey zamknięta w pudełku wystawiona na nieludzką fantazję reżysera, jest cyganka z klatki typowana przez Jamesa Deana.

Warto zauważyć - Sasha Grey znów zapakowana w kaftan bezpieczeństwa, w którym siedzi chyba od czasów "Alice in Lalaland". Jak sadzę - czyżby znów niczym Johny Depp u Tima Burtona przez następne kilka filmów będziemy widzieć tą samą Sashę-neurotyczkę w kaftanie? Jaka to satyra na wszelką możliwą psychiatrię. Im lovin it! Deeply!
Laski w tym filmie są delikatnie zdegenerowane. Większość ma jakiś widoczny defekt - ukłon w stronę wszelakich cyrków dziwadeł, które objeżdżały świat u zarania XX w. Takie trochę demonice, laleczki chucky. Są zwariowane, trochę takie złe, szalone kobiety z klasycznych opowieści o Batmanie, ale są zwariowane prawdziwie tj. spontanicznie, nie udają, improwizują, mamy zaczątki , pierwociny porno dramatu wizyjnego. Brawa - znów reżyser który wydobył autentyczność z aktorek!
Postacie kreowane przez nasze artystki to głównie zdegenerowane kurwy bez super ego.

Do wszystkiego przygrywa tu i tam pijana muzyczka, weselno-pogrzebowa bałkańska nuta, dobry house czy tango.
Moja ulubiona scena z filmu to moment w którym cyganeczka dmuchana przez Deana krzyczy tak autentycznie, nie ma w tym nic z "wyrachowanego" jęku klasycznej gwiazdy porno, wiecie o co mi chodzi. I ona tak krzyczy, krzyczy, że już widzi światło a on wtedy wyjmuje jej zawias i pakuje go w jej najciaśniejszy cień. Piękne! Reżyser, brawa!

Montaż jest bardzo sugestywny. Podejrzewam, że Jack The Zipper poszedł drogą Andrew Blake'a i zaczął pracować nad własną formułą montowania porno. Ten drugi np. szuka takiego układu cięć i scen, który odzwierciedlałby pracę mózgu przed orgazmem! Zipper zaś zdaje się inspirować fenomenologią i podstępnie zakrada się od tyłu na umysł widza. Jak sugestywny twórca horrorów umie wprowadzić montażem zwykłych scen uczucie niepokoju i straszyć zanim pokaże jakikolwiek powód do strachu, tak co lepsi reżyserzy zaczynają eksperymentować w podobną stronę z porno.