Z filmami wampirycznymi bywa zazwyczaj tak, że albo są złe, albo bardzo złe. Rzadko się zdarza, że ta najpopularniejsza w horrorze filmowym tematyka wybija się ponad przeciętną. Jak było w przypadku omawianego tu filmu wiecie już choćby z oceny jaką wystawiłem, ale przyjrzyjmy się mu jednak bliżej.


Młode małżeństwo zostaje porwane i zawiezione do posiadłości Draculi, by zostać wykorzystanym w mrocznym rytuale. Książę Dracula musi, bowiem pić eliksir przygotowywany przez wiedźmę z nasienia, by żyć wiecznie i regenerować zdolności seksualne, których używa na swych niewolnicach. Dzień po porwaniu na policję zgłaszają się rodzice uprowadzonej dziewczyny. Zostaje wszczęte śledztwo. Niedługo potem Dracula na ulicy poznaje dziewczynę, w której się zakochuje. Postanawia uczynić ją swą narzeczoną jednak, by związek skonsumować potrzebuje eliksiru ze spermy. W tym samym czasie przy jego posiadłości zaczyna węszyć detektyw...


Fabuła jest kretyńska, nudna i nie trzyma się kupy. Przypominała mi głównie wcześniejszą o rok produkcję Eda Wooda "Necromania: A Tale of Weird Love". Oba filmy tak samo nużące i tak samo fatalnie zrealizowane. Samo zakończenie do majstersztyk kiczu, oto, bowiem Dracula pije miksturę sporządzoną ze spermy detektywa, by móc przelecieć swą narzeczoną, ale okazuje się, że pan detektyw był gejem i nasz wampir zakochuje się w dawcy nasienia. Miało być zabawnie wyszło raczej żenująco.


Aktorstwo jest wyjątkowo słabe i znów na myśl przychodzi mi "Necromania..." i nieudolne próby grania. Zbrodnią, by było nazwanie tych partaczy aktorami, zostańmy, więc przy nazwie "obsada". Najfatalniej wypada oczywiście odtwórca roli Draculi, czyli Marc Brock. Jego starania, by wypaść autentycznie i mrocznie mogą wzbudzać tylko salwy śmiechu. Nie pomaga również charakteryzacja, która w przypadku Księcia Ciemności ogranicza się do pomalowanej na biało twarzy (ale reszty ciała już nie!). Jeszcze zabawniej jest w przypadku wiedźmy. Mi przypominała czarownicę z pamiętnej sceny "Świętego Graala" Monthy Pythona - stożkowy kapelusik i długi nos z kartonu przyczepiony na gumce + lico wysmarowane plakatówkami. O oszałamiających scenografiach również zapomnijcie. Nasz Dracula nie mieszka w gotyckim zamku głęboko w lesie karpackim, ale w jednorodzinnym domku na przedmieściach bliżej niezidentyfikowanego miasta w Stanach. Efektów specjalnych nie stwierdzono, a jedyna scena gore, choć raczej powinienem napisać "gore" to obcięcie fiuta powieszonemu mężczyźnie. Czarę goryczy przepełniają aktorki..., znaczy się kobiety zatrudnione do tego filmu, gdyż jak wspominałem z aktorstwem nie ma to wiele wspólnego, które po prostu nie są ładne. O seksie nawet wspominać nie będę...


Jest to zły film. Dodam, że nawet bardzo zły. Jednak na szczęście jest to jeden z tych "złych filmów", które obejrzeć się da i nawet przy odpowiednich warunkach (wódka, butapren, czy spreparowany pejotl) może czasem śmieszyć. Jeżeli jesteście abstynentami, nie lubicie zapachu kleju, a do Meksyku macie zbyt daleko to trzymajcie się od "Bride's Initiation" z daleka.
Ps. Chyba nie muszę dodawać, że był to pierwszy i ostatni film pana reżisera?