Sięgając po ten tytuł miałem wielkie oczekiwania, gdyż "Pulp Fiction" Tarantino jest dla mnie filmem kultowym i w ogóle jednym z najlepszych filmów, jakie zostały nakręcone. Polskie wydanie "Pulp Friction" i ładna okładka tym bardziej zachęcały mnie do rychłego obejrzenia. Niestety okazało się, że okładka to jeden z mocniejszych punktów produkcji...

Cały film to po prostu połączonych ze sobą kilka kopii scen z oryginału Tarantino. Fabuły jest niewiele i 90% filmu stanowi rżnięcie. Mamy tu na przykład scenę, w której Vincent znajduję przećpaną Mię, jednak nie od koksu, a od specyfiku, od którego chce się dymać. Rozwiązanie jest nieco różni się od oryginalnego, gdyż Vincent nie pchnie jej strzykawką w serce, ale pytą w pizdę. Inna scena to ta, w której Marsellus Wallece (wielki, zły czarnuch) zostaje uratowany przez Vincenta od zgwałcenia, jednak nie przez gejowskich sklepikarzy i pokraka, ale przez gorącą laskę z sztucznym fiutem.
I to by było w zasadzie na tyle. Pomysł na nakręcenie pornosa na podstawie Pulp Fiction został totalnie zmarnowany. Przecież w filmie Tarantino było tyle kultowych scen, które z powodzeniem można, by zamienić na sceny łóżkowe... Niestety reżyser Daniel Dakota pokusił się jedynie o stworzenie zwykłego ślizgacza czerpiącego jedynie zarys z Pulp Fiction, a nie całą linię fabularną, a szkoda.

Jedyny plus, jaki dostrzegam w tej produkcji to aktorzy, którzy nieźle pasują do swoich ról. Johna Travoltę zastępuje tu świetny jak zawsze Evan Stone, w rolę jego czarnego kolegi wcielił się już nieco mniej pasujący John E. Depths, ale największe brawa należą się Mr. Marcusowi grającego Marsellusa - bliźniaczo podobny do Vinga Rhamesa z oryginału. Jedyna panienka, która ma związek z fabułą to zastępczyni Umy Thurman Ava Rose, która nieźle się sprawdza w tej roli.
Seks niby nie jest zły, ale ewidentnie za słaby i czegoś mu brakuje. Zaczyna się całkiem nieźle od trójkąta z dwiema Azjatkami, które sobie jakoś radzą, a potem cztery sceny mf, w tym dwie nawet z analem, jednak nie stojące na jakimś wybitnym poziomie.

Zawiodłem się sromotnie, bo mogłoby być bardzo dobrze, a wyszło poniżej przeciętnej. Mam nadzieję, że ktoś kompetentny zabierze się jeszcze za Pulp Fiction i spełni oczekiwania fanów tego dzieła.