Każdy z nas czuje się czasem samotny i szuka czegoś by zapełnić tę pustkę. „Love, Lust and Longing” to film o tym, że czasem szczęście jest tuż obok nas, wystarczy tylko po nie sięgnąć.
Akcja najnowszego hitu Wicked Pictures rozgrywa się w niewielkim zajeździe prowadzonym przez nieco obleśnego, ale do bólu szczerego gościa. Poznajemy w nim historię czwórki ludzi – Jamesa (
Kurt Lockwood), doradcy podatkowego, który właśnie rozstał się z żoną; Rachel, prostytutki poszukującej normalności; Lily (
Allie Haze), dziewczyny która wskutek traumy przestała mówić, oraz Jake'a (
Jake Jace), żołnierza, który wkrótce ma znów wyjechać walczyć. Ich losy splatają się wzajemnie. Każde czuje w życiu pustkę i szuka kogoś lub czegoś by ją wypełnić.
Film nie skupia się na jednej historii, nie wyłania głównego bohatera opowieści. Każdy jest równie ważny i to od widza zależy, którą historię uzna za najważniejszą. Taka konstrukcja scenariusza to jedna z większych zalet filmu. W historii bohaterów filmu jest coś przyciągającego, coś co sprawia, że ich dalsze losy nie są widzowi obojętne.
Trzeba pamiętać, że nawet najlepszy scenariusz byłby nic niewart, gdyby nie dobrzy aktorzy. Ci spisali się rewelacyjnie. Ich gra pełna jest profesjonalizmu i naturalności. Postacie budzą sympatię, widz łatwo może się z nimi utożsamić.
Różnorodność scenerii jest kolejną zaletą produkcji. Seks w przyczepie z hamburgerami czy pod prowizorycznym prysznicem w ogrodzie to miła odskocznia od oklepanych sypialni. Szkoda, że w filmie znalazło się jedynie pięć scen porno, ale za to jakość nadrabia niewielką ilość. Seks jest dynamiczny, nie ma dłuższych przestojów pomiędzy zmianą pozycji. Niezła jest też praca kamery, która pokazuje kochanków z różnej perspektywy. Generalnie rzecz ujmując, jest na czym zawiesić oko. Przepiękne kobiety dają z siebie wszystko, a ich miłosnym uniesieniom towarzyszy świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa.
Muzyka przygrywa bowiem nie tylko w scenach stricte fabularnych, ale także podczas igraszek. I jak już wyżej pisałem melodie świetnie komponują się z tym, co widzimy do ekranie.
Wszystkie elementy filmu świetnie ze sobą współgrają i tworzą spójną całość. Podczas seansu nie miałem wrażenia, że coś zostało wepchnięte na siłę lub, że coś powinno się wyciąć. A to także ogromna zaleta.
Scott Allen stworzył naprawdę świetny film. Chociaż nie przejdzie do kanonu gatunku i za parę lat przepadnie wśród znacznie bardziej rozpoznawalnych tytułów, to moim zdaniem każdy miłośnik dobrego kina powinien zapoznać się z niniejszą produkcją. Satysfakcja gwarantowana!