Lata 80-te XX wieku były dla biznesu erotycznego latami niezłej prosperity, rozwoju i ekspansji. Praktycznie każdy kraj „zachodni” produkował własne mniej lub bardziej udane filmy promując aktorów i aktorki z całego (także komunistycznego) świata. Jednym z aktorów, który udanie wykorzystał passę jest obdarzony przez naturę twarzyczką pulchniutkiego cherubinka (i długaśną pytą bynajmniej nie cherubinkową) Ron Jeremy, który przejdzie do historii jako chyba najbardziej wszechstronny aktor na świecie.
Jednym z filmów, w których grywał, jest wyprodukowana w 1983 roku w USA produkcja „Succulent” w reżyserii Vince'a Benedettiego, na podstawie scenariusza Marca Robertsa. Wprowadza nas ona w świat sennych marzeń erotycznych pewnej zmysłowej pani. Obraz rozpoczyna „instruktaż” dla kobiet - jak korzystać z telefonu pod nieobecność kochanka. Gdy częściowo zaspokojona dziewczyna zasypia, kolejne kadry przenoszą nas do krainy wyglądającej jak skrzyżowanie „Opowieści z tysiąca i jednej nocy” z „Księciem w Nowym Jorku”. Znudzony arabski szejk (Ron Jeremy) wysyła swego wiernego sługę, aby dostarczył mu podniecających, niezaspokojonych Amerykanek.
Film „Succulent” jest doskonałym przykładem na to, że nawet najlepsze gwiazdy nie gwarantują jakości produkcji. Całość sprawia wrażenie dzieła złożonego z oderwanych od siebie, zupełnie nie powiązanych scen, kręconych jedną kamerą, bez śladu jakiegokolwiek logicznego montażu. Może chodziło o zachowanie tzw. sennej logiki: przecież w czasie snu wszystko jest w porządku, mimo że w rzeczywistości - jest na odwrót.
Mimo urozmaiconych scen seksu, nie można powiedzieć, żeby film zachwycał pod tym względem. Aktorki są w większości mało atrakcyjne, aktorom brakuje werwy i wszystko jest równie znudzone jak nieszczęsny sułtan grany przez znudzonego Rona. Film można polecić jedynie wytrwałym miłośnikom talentu (lub czegoś innego) Rona Jeremy'ego.