Debiut reżyserski Lin Cho Chianga (właśc. Billa Millinga) przypadł na 1975 rok i produkcję o tytule „Vixens of Kung Fu: A Tale of Yin Yang”. Ta absurdalna mieszanka filmu pornograficznego oraz kina akcji nie przypadła do gustu widzom. Mówiąc dobitniej – wszyscy mieli nadzieję, że twórca tego bubla zapadnie się pod ziemię ze wstydu. Nic bardziej mylnego – Chiang był na tyle zadowolony ze swojego dzieła, że postanowił nakręcić kolejne...
Chinatown w Nowym Jorku to dzielnica, do której nie warto wybierać się po zmroku. Na każdym kroku czyha szemrane towarzystwo... Drobni przestępcy, bezwzględni kryminaliści, narkomani, alkoholicy i prostytutki. Nocą całe plugastwo wychodzi na ulice. Na szczycie swoistego łańcucha pokarmowego stoją mafijne kartele. Jednym z nich dowodzi Madame Blue (Peonies Jong), która specjalizuje się w porwaniach młodych, niewinnych kobiet.
Mroczne porachunki, handel ludźmi i prostytucja. Naprawdę ciężko uwierzyć, że reżyserem tego arcyciekawego (nie żartuję!) filmu jest twórca „Vixens of Kung Fu: A Tale of Yin Yang”. Jeszcze większy paradoks polega na tym, że Chiang zatrudnił tych samych aktorów, którzy gościli w jego debiutanckiej produkcji. Tym razem wypadli zgoła lepiej, bardziej przekonująco... Główną rolę powierzono azjatyckiej aktorce Peonies Jong, która do najmłodszych nie należy...
... lecz w roli burdelmamy prezentuje się po prostu wybornie. Często również zrzuca ciuszki i w pełnym negliżu „testuje” wszystkie swoje podopieczne. Odurzone tajemniczym afrodyzjakiem dziewczęta spełniają jej wszystkie zachcianki, nie zdając sobie sprawy, że czeka je los niewolnic, które zostaną sprzedane do zagranicznych domów publicznych. Kobiety padają również łatwym łupem wspólników Madame Blue – typów spod ciemnej gwiazdy.
Poza kiepskim zakończeniem (niewielki budżet dał się mocno we znaki) scenariusz oferuje masę intrygujących scen (porwania z ulic, „tresura” nowych nabytków) oraz fantastycznych dialogów (często pojawiający się czarny, wręcz wisielczy, humor). Warto docenić również fenomenalną ścieżkę dźwiękową (pełną zapożyczeń z innych filmów, a jakże!), która współtworzy depresyjny, lekko psychodeliczny klimat miasta pogrążonego w przemocy.
Tak na dobrą sprawę największym problemem produkcji są sceny łóżkowe. Owszem, jest w nich sporo różnorodności; pojawiają się nawet elementy S/M, ale mimo wszystko nie potrafią rozgrzać widza do białości. Brakuje autentycznych ślicznotek, na widok których krew krążyłaby szybciej. Bree Anthony, C.J. Laing czy Juliet Graham to aktorki niemal całkiem zapomniane i łatwo można odgadnąć dlaczego – mało powabne, pozbawione jakiejkolwiek charyzmy.
„Oriental Blue” nie ustrzegł się oczywistych wad (momentami jest lekko kiczowaty), ale twórca naprawdę miał interesująca wizję i trzymał się jej na planie filmowym. Zatrudnienie lepszych aktorek, nieco większy budżet, i obraz byłby stawiany w jednym szeregu z produkcjami Gerarda Damiano, czy nawet braci Mitchell'ów. Chiang musiał sobie wziąć do serca wszystkie przykre uwagi, bo tym razem nakręcił produkcję wartą obejrzenia.
Trailer:
Podobne filmy:
Dodaj komentarz:
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz
- fani "Enter the Dragon" ("Wejście smoka") mogą przeżyć swoiste deja vu: w filmie pojawia się mnóstwo fragmentów muzycznych zapożyczonych (ukradzionych) z tej produkcji,
- "Oriental Blue" doczekał się kontynuacji, nakręconej rok później przez Shauna Costello ("That Lady from Rio" miał mocno odmienioną obsadę, z Vanessą del Rio w roli głównej).
Porno Online 2007-2022
Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości opracowań i wykorzystywania ich w publikacjach bez zgody twórców strony pod rygorem wszczęcia postępowania karnego.