Laura mieszka w wielkiej rezydencji ze swoim małżonkiem Richardem. Kiedy Richard po przyjeździe z Kenii przywozi tajemniczą statuetkę, domem zawładnie seksualny demon. Z każdą nocą erotyczna aura przybiera na sile, by dziesiątego dnia, podczas nocnej burzy, osiągnąć apogeum. Od tej pory wszyscy zamieszkujący willę zostają ofiarami nocnych uniesień. Laura kontaktuje się ze swoją przyjaciółką Sophie i opowiada historię niezwykłej figurki. Tymczasem erotyczna energia coraz bardziej przybiera na sile.
"Obsessions" przy pierwszym kontakcie rozczarowuje. Na pierwszy rzut oka nie ma w tym filmie nic, co może zaciekawić (może poza cyckami
Angel Dark). Na szczęście po pewnym czasie zaczyna pokazywać coraz więcej zalet, zwłaszcza jak się do niego wróci po kilku dniach. To co robi największe wrażenie, to klimat, to jak po dniu przychodzi noc (chyba zasługa kenijskiej statuetki), wtedy magia zaczyna działać, może nie z mocą innego nocnego filmu "Les 12 Coups De minuit"
Marcela Dorcela, którego akcja rozgrywała się podczas sylwestrowej nocy.
Fabuły praktycznie nie ma. Trochę dziwne, bo przy scenariuszu pomagał
Herve Bodilisowi Michel Barny. Nie ma nawet ciekawych pomysłów na sceny, dzięki czemu "Obsessions" widz może odbierać jako kolejnego kiepskiego pornosa. Aktorsko faceci ograniczyli się przed wstrzymywaniem wytrysku przez dwa dni. Natomiast panny pobierały lekcje u Davida Coverdale'a z kiepskim skutkiem, ale czego oczekiwać, jeżeli w filmie nie ma prawie fabuły, a reżysersko Bodilis popełnia kardynalne błędy, w dodatku to głupie zakończenie.
Sceny seksu są porządne, anal, podwójna penetracja, tylko brak w tym elementu podniecenia. Ot, takie Dorcelowskie rzemiosło. Na dodatek panny nienaturalnie krzyczą podczas stosunku. Jest to najbardziej drażniące w trzeciej scenie (orgia). Im bliżej końca tym robi się coraz ciekawiej. W czwartej scenie, w kibelku, co chwilę w kadr wchodzi mikrofon - widać zabrakło profesjonalizmu, żeby to dopracować i wyciąć rozpraszający obiekt.
Końcówka jest już w pełni klimatyczna. Pojawia się ciekawa muzyka (nie autorstwa
Marcela Dorcela), chyba dlatego przez większość filmu drażniły mnie te monotonne dźwięki.
Podsumowując: film, mimo że podnosi swoją wartość przy drugim kontakcie, to i tak nie jest dziełem na miarę serii "Pornochic", do której mu najbliżej. Mocna czwórka.