Halloween... a skoro Halloween, to nie może zabraknąć wygłodniałych zombie, łaknących każdej kropelki spermy. Strzeżcie się drodzy widzowie, albowiem nadchodzi inwazja sperm zombies!
Dla Ginny i jej przyjaciół miał być to niezapomniany weekend w domku jej babci. Dobrze, że staruszka nie wiedziała, że budynek bardzo szybko przekształci się w oazę seksu, a przy okazji stanie się miejscem, gdzie rozegrają się dramatyczne losy walki ludzi z zombie. Na wskutek globalnego ocieplenia klimatu i powstawania dziur w warstwie ozonowej sperma mężczyzn staje się wirusem. Wszystkie kobiety, które skosztują męskiego nasienia stają się zombie, pragnącymi coraz to nowych pokładów spermy. Zarazić się można nie tylko poprzez skosztowanie spermy, ale również i pocałunek z zainfekowaną wirusem, inną kobietą. Sytuacja z minuty na minutę staje się coraz bardziej dramatyczna... sperm zombies przybywa, a pomysłów na opanowanie sytuacji jakoś brak... Czy ludzkość stanęła w obliczu kompletnej zagłady? Czy jest jeszcze choćby rąbek nadziei, że uda się uratować Ziemię i jej mieszkańców?
Na pomysł stworzenia filmu o zombie wpadł niejaki Rodney Moore, znany lepiej jako The King of Cream. Nie da się ukryć, że taki pseudonim zobowiązuje do jak najczęstszego ukazywania walorów śmietanki. I trzeba przyznać, że twórca podarował fanom, to czego najbardziej pragnęli.
Produkcję określiłbym mianem raju dla miłośników blowjobów. Z racji, że sperm zombies najbardziej zależy na zdobyciu spermy, to najkrótsza droga wiedzie poprzez głębokie gardełko i szybkie, zręczne rączki. Wszystko to, oczywiście, wykonane z pełną gracją i usteczkami obficie ociekającymi ślinką. Dla tych, którzy oczekują czegoś więcej od kilkuminutowego ssania nabrzmiałych członków, przez wykrzykujące, co chwila "more cum, more cock" kobiety, mam raczej smutną nowinę. Scen typowego rżnięcia jest bardzo niewiele i prezentują się dość schematycznie. Wyjątek stanowi jedynie, jedna z finałowych scen, w której to Caroline Pierce (pamiętny "Slaughter Disc" (2005)), wcielającą się w królową zombie, uprawia seks z przybyłym do budynku policjantem. Godne uwagi jest to, że kopulującą parę otacza wianuszek sperm zombies, które wzajemnie się przekrzykują i czekają na choćby kropelkę spermy. Widok iście niezwykły i zapada na długo w pamięci.
Niestety, film posiada mnóstwo walorów, ale również i wady. Do tych należą przede wszystkim charakteryzacje dziewcząt oraz dobór lokalizacji. Na każdym kroku widać dokładnie, że reżyser dysponował dość skromnymi środkami finansowymi i nie każdemu efekt końcowy przypadnie do gustu. Ja osobiście mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony lubię dopracowane filmy porno, wprost z największych wytwórni, ale z drugiej strony ten brud zionący z ekranu, dodał pewnego smaczku produkcji. Podobnie sytuacja ma się z kamerą, która cały czas jest w ruchu. Jakoś reżyser umiłował sobie pominięcie kręcenia z użyciem statywu, co mimo wszystko dało dość niebywały efekt stałej dynamiki obrazu. Znakomicie również, wkomponowała się w to wszystko ścieżka dźwiękowa z kilkoma niesamowicie chwytliwymi kawałkami, na czele z "Zombie Lovin" zespołu The Formaldebrides. Maniacy cięższych dźwięków, choć bardziej punkowych, aniżeli stricte metalowych, będą z pewnością zachwyceni.
Film jak sama nazwa wskazuje jest hołdem ku czci kultowego "Night of the Living Dead" (1968). Chociaż jeśli porównamy obydwa te obrazy, to nie dostrzeżemy zbyt wielu podobieństw. Owszem mamy zombie oraz standardową już scenę osaczenia domu, ale chyba na tym kończą się jakiekolwiek wzajemności. Rodney Moore poszedł znacznie bardziej w stronę komedii, porzucając kreowanie mrocznego klimatu. Idea całkiem słuszna i chyba nawet lepiej, że nie próbował bawić się w kino grozy. Z perspektywy czasu wiadomo już, że "Porn of the Dead", mający łączyć obydwa te gatunki nie okazał się zbyt imponującym dziełem.
Jeśli miałbym do czegoś jeszcze zastrzeżenia, to zbyt ciche dialogi względem ścieżki muzycznej. Kapele grają ostro, żywiołowo i naprawdę w wielu miejscach nie da się w żaden sposób zrozumieć kwestii wypowiadanych przez aktorów. Nie żeby były one jakieś inteligentne, ale zawierają dużą dawkę humoru i żałuję, że twórcy sami popsuli nieco zabawę widzom. W formie ciekawostki dodam, że w obrazie pojawia się scena, znana z choćby "American Pie". Chodzi o tzw. piwo z pianką, które tutaj zostało zastąpione napojem dietetycznym, o równie oryginalnym smaku.
"Night of the Giving Head" to film, który poleciłbym z okazji Halloween wszystkim maniakom produkcji spod znaku XXX. Także i fani kina grozy powinni znaleźć tu coś dla siebie, a ścieżka dźwiękowa okaże się hitem na niejednej punkowej imprezie. Pamiętajcie jednak, że budżet daje silnie znać o sobie, a dziewczęta urodą nie przypominają króliczków Playboya. Któż jednak spędza Halloween bez napojów wspomagających?
Ps. Całkiem bym zapomniał... uważajcie chłopcy i dziewczęta, co pływa na dnie Waszych kufli/szklanek... a nuż się okaże, że staniecie się sperm zombies!